Menu

Mini-Menu

Strony

sobota, 18 sierpnia 2018

Od Deana Do Diaseela

Do pokoju nie wpadało światło, rolety i zasłony były zaciągnięte, a ciepłe promienie mogły wpadać jedynie przez szczeliny zrobione przez otwarte do wewnątrz okno. Mikry jasny pasek na panelach. Nie było widać kremowych ścian połączonych z ciemniejszymi kolorami, szarego dywanu, czy granatu poduszek. Wydawało się że to miejsce jest puste, a właściciela nie ma. Łóżko było posłane, jakby od dawna nikt w nim nie spał, a pokój sam w sobie czysty. Było cicho i jakby nieruchomo. Nawet zegar na ścianie, nie śmiał przesuwać swoimi wskazówkami tak, by było słychać tykanie.  Jednak tam obok, bardziej na prawo, przy biurku, na krześle obitym tkaniną ktoś siedział. Szczupła postać wtopiła się w tło pokoju, niezauważalna na pierwszy rzut oka. Białe sploty pokrywały ciało chłopaka, jego ramiona, szyje i tors, kończyły się niewiele wyżej od paska spodni. Oblicze zostało zasłonięte przez bujne kudły, które ewidentnie wymykały się spod kontroli. Na twarzy nie było tym razem uśmiechu, którym raczył wszystkich. Nie było sensu go przywdziewać. Teraz gościł tam smutek z mieszaniną powagi, może rezygnacji. Brunet uniósł nogę zgiętą w kolanie i przysunął do siebie obejmując ją ramieniem. W wolnej dłoni miał niewielki okrągły pieniążek. Moneta wędrowała od lewej do prawej na kostkach lewej dłoni błyszcząc srebrem w ciemnym pokoju. Brązowe oczy w milczeniu śledziły każdy jej ruch. Przejechał językiem po suchych wargach i uśmiechnął się głupio. Czy tylko tyle warte jest dla niego jego własne życie? Tyle co przypadek, siła z jaką wprawi w ruch ten kawałek metalu? Chwilowe zawahanie, wypuścił z płuc drżące westchnienie. Nikt zazwyczaj nie brał jego żartów na poważnie, może to i słusznie, chodź w głębi serca wcale nie żartował. Nagłe zniecierpliwienie, wstrzymanie oddechu gdy pieniążek wystrzelił w górę. W powietrzu obrócił się siedmiokrotnie i spadł na biurko zawalone resztkami dokumentacji którą chłopak miał przejrzeć już od wczoraj, ale zasnął nad ranem nie skończywszy masy papierkowej roboty. 


Zasady tej z pozoru niewinnej zabawy były jasne. Reszka - kolejny dzień, orzeł - kolejna próba zakończenia tej marnej egzystencji na ziemskim padole. Z plaśnięciem wylądowała na teczce kilkakrotnie obracając się na nierównej powierzchni, aż w końcu upadła. Dean nachylił się nad nią, chcąc dostrzec coś w słabej poświacie. Jego mięśnie napięły się w oczekiwaniu na wyrok. Orzeł. Game over, dude. Głowa ptaka wyglądała niesamowicie dumnie z uniesionym dziobem. Dzikie srebrne oczy jakby pytały: "To jak? Masz odwagę wzlecieć wraz ze mną?" Wstał ze swojego miejsca i podszedł do okna. Odsłonił zasłony i rolety, pozwalając słońcu rozgościć się w pokoju. Zaatakowało ono jego oczy, nagle jakże wrażliwe. Oślepł na moment jak dziecko wypuszczone z piwnicy, więc przymknął szybko powieki odwracając głowę. Zamrugał kilkakrotnie, aby się przyzwyczaić i odzyskać wzrok. Następnie zaczął grzebać w szafie i wyciągnął z niej białą koszule. Narzucił ją na pseudo nagie ramiona, zapinając wszystkie guziki po kolei. Standardowo zostawił dwa rozpięte przy szyi, następnie podwinął rękawy do łokci. Jeszcze krawat bolo z błękitnym kamieniem, który nieco za mocno zacisnął... By potem poluzować i poprawić. Na szyi został cieniutki zaczerwieniony ślad, szybko zniknął. Spojrzał jeszcze ostatni raz na biurko by upewnić się że na pewno jest orzeł. Nic się nie zmieniło. Ostatnie minięcie lustra. Wyglądał w porządku, tak jak zawsze. Chodź po śmierci i tak będzie mu wszystko jedno jak wygląda w zimnym grobie.
Zamknął za sobą drzwi na klucz. Nikogo nie było w domu, jego brat gdzieś wybył jeszcze poprzedniego wieczoru, a to czy się dostanie do mieszkania, najmniej w aktualnym momencie bruneta obchodziło. W końcu rudy miał zestaw własnych kluczy i o ile nie zabalował, powinien je mieć. Coś mu w głowie świtało, że chciał je przyszyć do wewnętrznej kieszeni kurtki, tak jak zrobił to Dean, przyznając jednocześnie starszemu rację co do sensowności tej metody, ale nie wiedział czy już to zrobił. Ruszył tak czy inaczej do wind, czekając aż ta przemierzy ponad dwadzieścia pięter. Robiła to jednak tak wolno, że chłopak postanowił zejść schodami. Nie miał dzisiaj siły być cierpliwym. Przybrał kolejną maskę, lekkiego uśmiechu, tak wygodnego i cieszącego obce oczy. Minę którą zawsze powinni u niego widzieć. Przychodziło mu to tak naturalnie co oddychanie. Grał najpiękniej w tym teatrze.
- Hm...
Skierował twarz ku żarowi lejącemu się z niebios gdy w końcu opuścił chłodne mury. Nie miał planu na to jak to zakończy. Na pewno nie chciał tego zrobić tak by zakłócić dzień innym. No i nie lubił publicznych egzekucji, więc wieszanie się na pobliskim drzewie na pewno nie, skoczenia z dachu najwyższego budynku w tym mieście też jakoś nie bardzo. W końcu mógłby rozwalić się komuś prosto przed nosem. Kiedyś chciał wypić wybielacz, ale to podobno boli, gdyż wypala ci wnętrzności, więc... odpada. Nie miał zamiaru brać za wzór też Wertera. Ptaki na pobliskich drzewach śpiewały słodkie melodie, a w oddali dało się słyszeć ujadanie psa. Sielsko. Nie było wiatru który szumiałby liśćmi, ani dodawał otuchy strapionym wędrowcom w upale. Wszystko wyglądało tak spokojnie, a czas płyną. Płynął nieprzerwanie jak... Woda. Takie proste rozwiązanie. Rzeka, mogła być najlepszym wyjściem. Najlepszą z opcji, jakie brał pod uwagę. Wezmą to najwyżej za nieszczęśliwy wypadek, dużo osób szuka ochłodzenia przy takich temperaturach. Chyba że znają go tu za dobrze i pomyślą że żarty obróciły się przeciw niemu. Heh, zabawne. Zatrzymał się przy pięknym łuku tworzącym przejście nad lśniącą taflą. Napawał się otoczeniem robiąc ostatnich kilka kroków by znaleźć się na środku mostu. Zwinnie przeskoczył balustradę. Ostatni raz spojrzał z nieodgadnionym wyrazem twarzy na horyzont. Nie zawahał się.
Skoczył.
Usłyszał za sobą czyjś krzyk, a może mu się tylko zdawało? Nie wiedział, bowiem następnym co wypełniło jego uszy był szum i plusk gdy uderzył o przeźroczystą taflę zatapiając się w niej. Twardo w niej wylądował, ciało przeszył ból, niczym smagnięte biczem. Ubrania szybko nasiąkły, ciągnąc go nieco w dół. Nie były one jednak tak ciężkie jak serce, które gdyby wagę wyznaczało to nie trzeba byłoby kamienia przywiązywać by znaleźć się na dnie. Błękit był wszędzie, otaczał go i chciał go pochłonąć. Zamknął oczy, przyzwalając na to. Powoli w płucach kończył się życiodajny tlen. Organizm odruchowo próbował zaczerpnąć powierza, aby się nie udusić. Powstrzymywał się jak długo mógł, ale nie wytrzymał. Otworzył usta próbując złapać oddech, a jego drogi oddechowe zalała woda. Zaczął się krztusić i próbować wypluć ciecz, ale ona i tak była wszędzie Jego umysł powoli opanowywała lekka panika. To normalne, mózg czuje się zagrożony.  "Czy nie tego własnie chciałeś?" - zapytał szyderczy głos w jego głowie. Brunet zachłysnął się i miotał. Poczuł, że jego świadomość zanika. Kątem oka coś zobaczył, ale nie mógł tego zidentyfikować. Może to tylko halucynacje spowodowane niedotlenieniem mózgu. Odpływał... Jego usta wyraziły niemy krzyk, ale powieki były ciężkie. Odpuścił sobie walkę. Stracił przytomność. Pochłonął go niebyt.
*****
Nie spodziewał się obudzić. A za cholery. Nie spodziewał się, że nieświadomie nagle usiądzie niemal na baczność, nieomal uderzając kogoś nad nim ewidentnie pochylonego, przewróci się na bok i zwymiotuje całą zalegającą w organizmie wodę, mocno kaszląc. Gardło i płuca piekły go niemiłosiernie przez co znacznie się skrzywił. Nagle zrobiło mu się ciemno przed oczami i z powrotem padł obok. Był zmęczony. Przez chwilę nawet nie pamiętał kim był, to było bardzo wyzwalające uczucie, rzeczywistość jednak wróciła bardzo szybko. Szybciej niż by chciał. Zaraz chwila moment... Czyli żyje? Nie chciał przecież... Leżał na brzegu? Przecież się topił. Był tak blisko... Kim jest ta postać unosząca się nad nim? Spróbował skupić zamglony wzrok, rozmazany przez wodę albo łzy cisnące się mimo wszystko w oczy. Zacisnął powieki by po chwili je otworzyć. Teraz już widział swojego wybawcę. "Przynajmniej ktoś ładny" - przemknęła mu przez umysł niesforna myśl. Podniósł się powoli do siadu, mimo że słyszał jak ktoś mówił, że to nie jest zbyt dobry pomysł. Celowo to zignorował, patrzył prosto na twarz czarnowłosego chłopaka.
- To ty mnie uratowałeś? - zapytał. - Damn it!
Jego twarz wykrzywiła się w niezadowoleniu które zaraz zamieniło się w lekki uśmiech. Może i zniszczył mu jego piękne plany ma śmierć, ale cóż poradzić miał się na to gniewać?
- Mimo zniszczenia mi planów... Dziękuję.
Zakaszlał odchylając głowę w druga stronę i zasłaniając usta dłonią. Uczucie płonących płuc zelżało nieco. Chociaż wiedział, że jeszcze trochę oddychanie będzie sprawiać lekki ból. Znając zdolności jego ciała, nie zajmie to wiele czasu. Był świadom ograniczeń swojego ciała jak nikt inny i wiedział, że wychodził ze znacznie gorszych opałów niż podtopienie.
- Powinienem ci się odwdzięczyć. - stwierdził zaczynając się podnosić. - Na co miałbyś ochotę?

Diaseel?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz