Menu

Mini-Menu

Strony

poniedziałek, 26 marca 2018

Od Ravenisa C.D Yukino


Krótkie rozglądnięcie się po okolicy, chwila ciszy, zastoju.
Gdybyś jeszcze kiedyś jej potrzebował, to się zgłoś do mnie. Zapewne już jutro będę miała kolejną na zbyciu — powiedziała, ruszając z miejsca w bliżej nieokreślonym, przynajmniej mi kierunku. Pokiwałem głową świadom tego, że nie widzi, co robię, po czym bez większego zastanowienia podreptałem za dziewczyną, niczym posłuszny piesek. — Podejdziemy jeszcze do mnie, muszę coś zabrać.
Ponownie pokiwałem głową, dalej oczywiście trwając we względnej ciszy, bo najwidoczniej ani ja, ani nastolatka nie odczuwaliśmy potrzeby mówienia czegokolwiek, co w sumie było mi bardzo na rękę. Aura spokoju, brak beznadziejnego ględzenia o tym, jak to szef się na kogoś nie uwziął i zaczerpnięcie świeżego powietrza [tak naprawdę ufyfłanego smogiem, ale mniejsza].
Dom dziewczyny, jej szybkie ogarnięcie się, moje zagubienie i pewnego rodzaju rozstrojenie, bo nie chciałem za bardzo sobie popuścić i zachować się jak ostatni buc i prostak, co to, to nie.
Jesteś świadom, że palenie jest szkodliwe. —Szperała w lodówce. Znowu tylko pokiwałem głową, krzywiąc się przy okazji, bo cholera, żeby tylko raz w życiu matka robiła mi wykład o tym, jak bardzo psuję sobie życie poprzez trucie sobie płuc. Rav, umrzesz, zginiesz, przepadniesz marnie, a ja mogłem tylko prychać pod nosem, bo uważałem dokarmianie raka za jedno z przyjemniejszych czynności, na jakie mogę sobie pozwolić. — Nie przejmuj się. Nie mam zamiaru prawić ci żadnego kazania. — Alleluja, chwalmy pana. — Nie wyglądasz na małego dzieciaka, wiesz co robisz. No, a przynajmniej powinieneś. — Dokończyła podwijać rękaw koszulki. — Ishihara Yukino.
Ravenis Fjästad — odparłem krótko, ściskając dłoń kobiety, po czym bestialsko zostałem podniesiony z kanapy. Oszczędziłem sobie formułki „Ale mów mi Rav”, czytaj, kompletnie o niej zapomniałem.
Podstawowe pytanie. — Uniosłem wysoko brwi, czekając na pytanie, które powoli zbierało się na to, by wypaść spomiędzy warg kobiety. — Wolisz wyładować emocje czy je wyciszyć?
No, zabiła mi gwoździa, bo skąd nagle to pytanie? Wyglądałem na zdenerwowanego? Zirytowanego? Powinienem uspokoić nieco brwi, zacząć się częściej odzywać, robić cokolwiek? Może mimikę miałem nie tą, co trzeba? A może po prostu wspomnienie granatowych włosów dalej doprowadzało mnie do czystej kurwicy? Nikt nie wie.
Wolę je wyjarać — odparłem zgodnie z prawdą, wracając myślami do małego, metalowego pudełeczka, które leżało w komodzie. Naszego małego skarbu, alfy i omegi wieczornych rozmów. Oczywiście nie tego się spodziewano, więc jedyne co otrzymałem w odpowiedzi, to nieco przyciskające do ściany spojrzenie. Bardzo chłodne spojrzenie. — Dobrze, wyciszyć — mruknąłem ponownie. Twarz złagodniała.
Chwilę potem obraliśmy kolejny kurs, znowu w nieznane miejsce, znowu tempem dziewczyny, znowu w ciszy. Nie miałem zielonego pojęcia, gdzie możemy zmierzać i po co, tak właściwie.
W sumie, wolałbym, gdybyś zwracała się do mnie Rav — rzuciłem w pewnym momencie. Gdybym usłyszał z czyichkolwiek ust to przeklęte „Ravenis” dostałbym chyba korby, a szlag trafiłby mnie z wielką chęcią. — Pozwolisz, że ja zadam teraz kilka podstawowych pytań, co ty na to? — Nie czekałem nawet na jej reakcję. — Do jakiej szkoły chodzisz, jakie znaczenie miała moja odpowiedź, gdzie do cholery jasnej idziemy? Ach, no i dziękuję za powstrzymanie się przez zrobieniem szumu o palenie. No i za zapalniczkę, jeszcze raz, wiesz.
Wychodziliśmy poza granice Lullaby.
Przyznałem sobie w myślach, że dawno nie byłem gdzieś indziej niż w tej mieścinie. Zakotłowałem się w tym wszystkim. W rutynie.
Jeść, szkoła, wiolonczela, spać, jeść, szkoła, wiolonczela, spać.
I tak w kółko, bez wytchnienia, bez czasu na innych, bez czasu na siebie samego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz