Menu

Mini-Menu

Strony

czwartek, 19 lipca 2018

Od Dean'a C.D Luthera


Na obandażowanej kościstej dłoni, była oparta głowa znudzonego bruneta. Pusty wzrok utkwiony miał za oknem na liściach podrygujących wesoło na wietrze w promieniach słońca. Na samą myśl o opuszczeniu chłodnych murów i wyjściu na tą spiekotę, robiło mu się niedobrze. Od dziecka nienawidził upałów, a po poparzeniu, znienawidził je jeszcze bardziej gdyż przez dłuższy czas nie mógł wychodzić z domu by nie podrażnić wrażliwej skóry. Niebo było nakrapiane z rzadka plamami białych chmur płynącymi w aktualnym momencie na zachód jak zdążył się zorientować.
- Dean. - miły dla ucha głos wypowiedział jego imię w sposób jakby nie chciał go przypadkiem spłoszyć.
Chłopak przesunął spojrzenie - teraz już żywsze i kontaktujące z otoczeniem - na panią psycholog siedzącą po drugiej stronie szklanego stolika. Teraz właśnie nie siedział w surowej klasie jakby można było się spodziewać po uczniu, a w pokoju o ścianach w ciepłym odcieniu piasku nad morzem, które miały prawdopodobnie dawać poczucie bezpieczeństwa ludziom z problemami. Uśmiechnął się szeroko i usiadł prosto; przynajmniej na tyle ile pozwalały mu skrzyżowane po turecku nogi. Szara kanapa była całkiem wygodna, chodź nieco za miękka jak na jego gust. Pełniła również rolę typowej kozetki, gdy gość był nader wylewny. Kobieta siedząca przed nim miała czarne włosy sczepione w kok, w jednej ręce trzymała notes a w drugiej długopis. To że zapisywała prawie każde jego słowo, nie podobało się brunetowi, ale musiał robić dobrą minę do złej gry. Taka była w końcu jej praca. A by postawić jakąkolwiek diagnozę musiała co nie co wiedzieć o pacjencie. Brak większego zaangażowania ze strony Deana, który zbywał każde poruszane przez nią zagadnienie dając jeszcze więcej pytań niż odpowiedzi dręczył ją co raz bardziej z dnia na dzień. Wiedziała o nim tyle co nic, a jego akta były tak ubogie, jakby chłopak nagle pojawił się na świecie, później równie nagle zniknął na kilka lat i znów się pojawił. W jego życiorysie była wielka wyrwa, ze szczątkowymi informacjami o jego rodzinie, tudzież pracy.

Notabene większość było utajnione i do tego kobieta nie miała nawet prawa zajrzeć. Mogła się jedynie domyślać co do jego osoby, a to męczyło ją odkąd tylko się u niej pojawił. Trzecia sesja. To już, albo dopiero trzecia sesja jak i trzeci tydzień spotkań. Wiedziała, że to będzie trudne zadanie skoro jej przyjaciel również psycholog zrezygnował z leczenia go. Była zaskoczona jak zobaczyła nowego pacjenta po raz pierwszy. Nie widać było po nim depresji, rezygnacji, gniewu czy smutku. Pierwsza rozmowa miała równie zaskakujące rezultaty. Był weselszy niż większość zdrowych ludzi. Jeszcze ta beztroska. Miała z nim jeden poważny problem, gdyż potrafił ją zagadać, zwieść i uciec od głównego tematu na rejony poboczne, często ogólnikowe i nie mające większego znaczenia. Mówił, wykładał, pytał o rzeczy nad którymi nigdy się nie zastanawiała. Pod nawałem jego słów, skłaniała się do refleksji i to częściej ona mówiła o tym co uważa, myśli i wierzy niż on.
- Zamyśliłeś się. Znowu. - ścisnęła długopis w smukłych palcach.
Nie zmieniła pozycji. Czarna suknia idealnie podkreślała jej kobiece kształty, jednak nie przesadnie. Była ubrana... wygodnie i ładnie. Nie chciała by bił od niej profesjonalizm, tylko spokój, troska i wewnętrzne wsparcie. Chłopak musiał przyznać, że czuł się przy niej o niebo lepiej niż przy ostatnich czterech psychologach. Była szczerze zainteresowana jego stanem by mu pomóc. Jej poprzednicy próbując przebić się przez zwarty mur, zawiłości i częste psychologiczne zabawy, chcieli jedynie załatwić to jak najszybciej i się go pozbyć dając receptę z lekami na depresje lub inne przypadłości, specjalnie nie przypisując wielkiej uwagi z kim rozmawiają. Za każdym razem kończyło się tak samo; zostawali wyśmiani. Kobieta nadal miała nogę założoną na druga nogę gdzie oparła blok do pisania. Całkiem ładne japonki wyglądające jakby wyplatane z rzemyków na styl warkocza, pasowały do wyglądu jaki sobie wybrała. Dean nie wiedział czemu w zasadzie zwrócił na to uwagę. Spojrzał w jej srebrne oczy.
- Po prostu przysypiam. - odparł.
Jak na potwierdzenie własnych słów, ziewną szeroko, zakrywając usta dłonią. W kącikach oczu zebrały się małe łezki, jak zawsze gdy już był bliski przyśnięcia. Doktor Itari, zmieniła wyraz twarzy, jak zawsze gdy chciała przejść do konkretów.
- No dobrze. Zacznijmy od początku... Jak wspominasz dzieciństwo?
Udał, że się zastanawia. W zasadzie to nawet szczególnie nie udawał, nawet się skupił by przypomnieć sobie szczenięce lata. To pytanie zasługiwało no chwilę przemyślenia. Jeśli chodzi o wczesne dzieciństwo... Było miłe.
- Całkiem nieźle. Ładny, duży dom. Mieliśmy kota i psa. Matka zajmowała się domem i chodziła do pracy, ojciec był żołnierzem. Mieliśmy gosposie która była nieco naszą nianią. Zabawy z bratem w ogrodzie, przesypianie na dywanie przy kominku. Wie Pani, taka tam urocza sceneria.
Oparł łokcie o uda i wolno zwiesił ręce przed sobą.
- Są jakieś szczególne wydarzenia, które pamiętasz z tamtego okresu?
Wzruszył ramionami.
- Nie. Szuka pani podstaw moich problemów w dylematach z dzieciństwa, ale ono nie było trudne. Matka i ojciec regularnie wpajali mi zasady dobrego wychowania i zaspokajali dziecinną ciekawość. Nie miałem żadnych problemów.
Nie kłamał. To było coś innego niż zwyczajne kłamstwo. Faktycznie to nie on miał problemy z rodziną i znajomymi, to oni mieli problemy z nim. Nie jakieś rażące... Dean po prostu nie potrafił się dostosować. Patrzył na wszystko inaczej, przez co zrażał do siebie innych. Szybko tracił przyjaźnie, chodź naprawdę próbował, starał się... Ale to było za mało. Nie rozumiał dlaczego swoimi słowami rani ludzi i czemu nagle jego rówieśnicy płaczą. Już wtedy łatwo odcinał się od otaczającego go świata. Nigdy nie odczuwał głębszych emocji jak i nigdy nie płakał. Izolował się, bo tak było łatwiej. Czytał masę książek by móc zrozumieć co jest z nim nie tak. I zrozumiał. Jednak zajęło mu to bardzo długo.
- Rozumiem... Co działo się późnej? Co stało się gdy miałeś dziesięć lat?
Dean nadal uśmiechał się delikatnie, patrząc tymi jakby łagodnymi, przyjaznymi oczami. Tym razem wydały się one jakby ciemniejsze. Oddychał płytko, jego klatka piersiowa ledwo się unosiła.
- Nie sądzę by to była historia przeznaczona na dzisiejszy dzień. - odparł, a w jego głosie pojawiła się stanowcza nuta.
Kobieta wyczuła tą lekką zmianę.
- Dobrze, to może zmieńmy taktykę. Czy jest coś z czym chciałbyś się ze mną podzielić?
Wzruszył ramionami. Znali się zbyt mało, by mógł się "podzielić" z nią czymkolwiek innym niż czekoladowym wafelkiem schowany w plecaku. Nie był typem osoby która łatwo się otwierała. Nie jest puszką z groszkiem albo kukurydzą. Nawet jeśli jego historia tak naprawdę gówno znaczyła.
- Nic. Przynajmniej na razie, ale nie martw się będziesz pierwsza na liście gdy coś się zmieni. A tak w ogóle mam pytanie. Nurtuje mnie odkąd przejęła pani opiekę nad moim stanem psychicznym...
Nachylił się w jej stronę, a kobieta przechyliła minimalnie głowę zainteresowana.
- Jakie?
- Czy Itari to skrót od "irytujący"?
Pani doktor nie mogła powstrzymać uśmiechu. Pokręciła głową z niedowierzaniem i spojrzała na zegar stojący na komodzie, tuż obok bujnej roślinki. Czas minął, jak z bicza strzelił, albo niesforny brunet znów przestawił wskazówki gdy nie patrzyła, by jak najszybciej zniknąć z pokoju.
- To chyba koniec sesji co? Widzimy się za tydzień, o tej samej porze.
Chłopak przytaknął energicznie i z gracją zeskoczył wręcz z kanapy. Plecak niedbałym gestem zarzucił na plecy.
- Riggs. - zatrzymała go przy wyjściu. - Tylko nie uciekaj przede mną tym razem.
Chłopak spojrzał na nią przez ramię.
- Dobrze wiesz, że nie mogę tego obiecać.
I wyszedł. Szklane, dźwiękoszczelne drzwi zamknęły się za nim lekko z cichym szczękiem. Cud, że nie przyłapały płaszcza narzuconego na szerokie acz szczupłe ramiona.
____________________________

Nucąc coś pod nosem - zapewne kolejną piosenkę o samobójstwie - przemierzał miasto skąpane w słońcu. Chował się w każdym napotkanym cieniu mijanych budynków. Było gorąco. Piekielnie gorąco. Pewnie przez te bandaże na całym ciele, ale nie mógł się zmusić by je zdjąć. Może by tak kupić jakiegoś loda? Mięta z czekoladą może? Ach ten smak dzieciństwa.
Ostatnie wydarzenia nieźle odbiły się na życiu wszystkich magów. Zaczęły się migracje, strach o własne życie. Był z tym na bieżąco. W końcu dotyczyło to również jego, skoro odziedziczył moc po ojcu. Organizacja LOV robiła niezły bałagan. Nie podobało mu się to ani trochę. Był na dachu wieżowca w dzień gdy północna dzielnica została zniszczona. Widział z daleka co się tam działo. Nie żeby chaos i pożoga mu przeszkadzały, ale nie lubił gdy coś mogło się odbić bezpośrednio na nim. A to mogło. A nawet już to zrobiło. Nie zamierza płacić z własnej kieszeni za żadne pogrzeby. Kierował się losowo przed siebie, byle iść. Znając jego podświadomość, zajdzie się się pod barem lub gdzieś wysoko. "Nadal lubisz siedzieć na najwyższej grzędzie, co?" - przemknęło mu przez głowę. Nie to nie rozdwojenie jaźni, to wspomnienie. Już ktoś do niego tak powiedział. Kim był? Ona. To była ona. Odsunął od siebie natrętne myśli skupiając spojrzenie brązowych tęczówek na scenerii. To miasto było piękne niezależnie od pory roku. Mieszkalne bloki i nowoczesne sklepy kusiły różnymi promocjami i kolorami. Każdą ulicę zapełniali krzątający się przechodnie. Jedni byli szczęśliwi, inni gburowaci gdy szli kolejny dzień z pracy czy na zakupy szukając wyprzedaży. Jakaś pani wykłócała się o najprawdopodobniej uszkodzony sprzedany przez kasjerkę towar. Śmiejący się uczniowie cieszyli się wolną sobotą i możliwością wspólnego wypadu. Jedynym co psuło ten perfekcyjny obrazek były roboty drogowe i ciężkie maszyny. Odbudowa dzielnicy potrwa jeszcze bardzo długo i długo będą one widziane. Ostro wzięto się do pracy przy rekonstrukcji, to musiał przyznać.
Nagle zatrzymał go w połowie kroku głos. Spojrzał przez ramię na osobnika, jeszcze wyższego od siebie. Podkrążone, ciemne oczy patrzyły prosto na Deana. Czyli to jednak do niego były kierowane te słowa. Okręcił się na pięcie, by móc stanąć przodem i odebrać swoją własność wyciągając po nią dłoń.
- Dzięki! Jak zwykle muszę coś zgubić.
Pod palcami poczuł znajomą z lekka przetartą skórę, nieco wysłużonego portfela. Nie wiadomo dlaczego, ale wzbraniał się przed kupnem nowego już dobre kilka lat. Ten dobrze mu służył i chodź nie był sentymentalny, nie chciało mu się kupować drugiego. Schował go z powrotem do kieszeni sprawnym gestem.
- Chodź. Postawię ci coś za to. Mało kto zamiast zwinąć, po prostu by go oddał. Co byś chciał? - zapytał z uprzejmym uśmiechem. - Dwie ulice dalej jest fajna knajpa. Chyba, że wolisz coś innego. - wzruszył ramionami.
Dał drugiemu chłopakowi chwile na przemyślenie propozycji. Stał z rękami w kieszeniach, wyprostowany i pewny siebie jak zawsze. 
- Jestem Dean. Dean Riggs. Miło poznać. - przedstawił się przy okazyjnie.

<Luther?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz