Menu

Mini-Menu

Strony

sobota, 4 sierpnia 2018

Od Sorayi C.D Ravenisa


Prawie się wydało. Ravenis jednak sprytnie wybrnął z sytuacji, za co byłam mu poniekąd wdzięczna. Kłopoty i ja –  zdecydowanie zbyt często byliśmy ze sobą w parze. Nie pozostało nam nic innego, jak iść do szatni i się przebrać. Ciekawa jestem, skąd Ravenis wytrzaśnie dla siebie ciuchy...?
– Sprawa miewa się tak: co powiesz na to, żebyśmy spotkali się jutro przy gastronomiku, bo mają tam w okolicy dobrą kawiarenkę, przynajmniej tak słyszałem, hmm? Dokończymy sobie na spokojnie rozmówki, serio, wygrałem już, to nie chce mi się tutaj siedzieć i narażać na pot spływający ciurkiem po dupsku. Ulotnię się oknem, czy coś.
Wyznanie chłopaka, nie powiem, ale zaskoczyło mnie i to pozytywnie. Machinalnie się uśmiechnęłam. Odgarnęłam powoli włosy z twarzy i założyłam ciemne kosmyki włosów za ucho. Lekkie mrowienie na policzkach zostało przeze mnie zarejestrowane. Ach, te rumieńce… Postanowiłam rozważyć na szybko jego propozycję. W sumie to nie miałam nic do stracenia. Chłopak wydawał się spoko, więc czemu miałabym się nie zgodzić na spotkanie? 
– Okej, nie ma sprawy. Tylko o której? Bo widzisz, muszę pomówić z trenerem o kilku rzeczach, a mam jeszcze inne zajęcie jutro. Niemniej jednak chciałabym się z tobą spotkać.
Potem uzgodniliśmy jeszcze godzinę jutrzejszego spotkania i każde z nas poszło w swoją stronę, czyli ja do szatni, a Ravenis ukradkiem do wyjścia. Miał szczęście, ponieważ trener zajął się ochrzanianiem jakiejś grupki chłopaków, którzy próbowali zawinąć w siatkę jakiegoś innego chłopaka. No co za dziecinada, błagam...! Pokręciłam jedynie głową na to wszystko…
Po skończonym, niezapowiedzianym treningu i zakończonych lekcjach mogłam wreszcie udać się do domu. Z plecakiem na ramionach oraz dodatkową torbą na ciuchy sportowe szłam spokojnym tempem ulicą. Dopiero co opuściłam teren szkoły, jednak w głowie ciągle miałam słowa trenera. Otóż odbyłam z nim rozmowę, gdy Ravenis umiejętnie zwiał z zajęć. Westchnęłam ciężko, po czym przystanęłam na moment. Spojrzałam w górę. Wieczorne niebo przechodziło powoli w nocne, było  już bardzo późno. Dobrze, że uprzedziłam mamę, pisząc jej, że nie wrócę na obiad. Letni wiatr porwał moje rozpuszczone włosy. Niósł ze sobą zapach ciastek z pobliskiej kawiarni, a także woń skoszonej trawy. Pewnie boisko szkolne do piłki nożnej było właśnie koszone. Wzrokiem zaczęłam szukać pierwszych gwiazd na niebie, gdzieś wśród nich znajdował się Mars i Wenus. Dwie planety widoczne z Ziemi, aczkolwiek dla nas, ludzi, widziane jako jaśniejsze gwiazdy. Astronomia kiedyś bardzo mnie interesowała, lecz z czasem się to zmieniło. Balet począł fascynować mnie coraz bardziej… A dzisiaj… Musiałam dokonać wyboru. Trener dał mi czas do jutra. Albo jedno, albo drugie. Przecież to nie fair!

Wchodząc do domu, zawiadomiłam głośno o moim powrocie. Odstawiłam swoje klucze na stolik koło drzwi. Mama wyszła z kuchni, właśnie wycierała talerz, i z uśmiechem powitała mnie. Poszłam szybko do swojego pokoju, który dzieliłam z jednym ze starszych braci. Tam zostawiłam swoje rzeczy, by potem z powrotem zejść na dół, pójść do łazienki i zrzucić z siebie znoszone ubrania. Odświeżyłam się szybciutko, założyłam domowe dresy, by wreszcie zajść do kuchni na kolację, którą to mi mama podała.
Po skończonym posiłku, który – nawiasem mówiąc – był przepyszny, pogadałam jeszcze chwilę z matką. Powiedziałam jej o tym, co przekazał mi nauczyciel. Nie zmartwiła się tym tak bardzo, jak tata to zrobi, gdy się o tym dowie. Ale co poradzę, nie moja wina, że takie są zasady. Powiedziałam jej dobranoc i poszłam umyć zęby po kolacji. Gdy i z tym się uwinęłam, była już godzina dwudziesta pierwsza trzydzieści, a ja nie zdążyłam zrobić jeszcze swojej pracy domowej. Dobrze, że chociaż w szkole ją zaczęłam, teraz powinno mi pójść z górki. 
Cóż, jednak się przeliczyłam. Odrabianie lekcji zeszło mi aż do północy. Ledwo widziałam na oczy, kładąc się spać. Po prostu rzuciłam książki w kąt i tak, jak stałam, padłam na łóżko, niemal zasypiając od razu. Nawet w piżamę się nie przebrałam, taka byłam padnięta…. Następnego dnia obudziło mnie irytujące brzęczenie alarmu w moim telefonie. Mrucząc pod nosem, kompletnie zaspana strąciłam wyciągniętą ręką telefon na podłogę, ale nawet to nie powstrzymało go przed wydawaniem tego okropnego hałasu. W bólach zwlekłam się z przyjemnie miękkiego materacka, podniosłam grające wciąż ustrojstwo z dywanu i wyłączyłam w końcu to diabelskie brzęczenie. Okay, jeden z moich braci, z którym dzielę pokój, wstaje później ode mnie, jednak jazgot z mojego smartfona nawet go nie ruszył. Nie miałam pojęcia, jak on się budził na czas. Jego by wyjąca syrena alarmowa nie wybudziła ze snu…
Mając poranne perypetie za sobą, śniadanie, toaletę i tak dalej, udałam się do szkoły. Lekcje zaczynały się dzisiaj od dwóch godzin biologii. Na pewno nauczycielka będzie sprawdzać pracę domową. Dobrze, że wczoraj wieczorem ją dokończyłam, bo ta kobieta to by mi nie podarowała. Zresztą ona nikomu by nie podarowała…
Zajęcia upłynęły mi sprawnie i bez problemów. Wyszłam z budynku szkolnego, od razu na dzień dobry dostałam gorącym powietrzem w twarz. Tak dawało to słońce. Poprawiłam plecak na ramieniu, po czym poszłam w kierunku sali gimnastyczniej. Do umówionego spotkania z Ravenisem miałam jeszcze trochę czasu, więc postanowiłam wykorzystać go na poważną rozmowę z trenerem. Mimo iż nie zastanawiałam się zbyt długo, to chyba podjęłam już decyzję. Postanowiłam porzucić gimnastykę…
Rozmawiałam z trenerem dobrą godzinę. Starał się mnie przekonać, że to błąd, że powinnam to jeszcze przemyśleć. Poświęcenie lat treningów i dokonań niby nie jest tego warte, ale… Łyżwy to taniec, a taniec był moim życiem w Wenezueli. Skoro balet okazał się być poza moim zasięgiem przez głupie widzimisię mojego ojca, to chciałam zagrać według jego zasad i wyjść na swoje. Łyżwiarstwo miało mi w tym pomóc. Chciałam trenować ciężej i dłużej od innych. Nie zależało mi na nagrodach, ale pragnęłam udowodnić, że moja kariera sportowa jest zależna tylko i wyłącznie ode mnie. Chciałam zostać łyżwiarką, choćbym miała dokonać niemożliwego!
Na kwadrans przed spotkaniem, jak zwykle ze słuchawkami w uszach, szłam wolnym krokiem na miejsce. Spóźnienie mi raczej nie groziło, orientowałam się też, gdzie jest szkoła gastronomiczna, dlatego się nie spieszyłam. Po chwili dotarłam na miejsce, natomiast mojego nowego kolegi jeszcze nie było. Postanowiłam zaczekać na niego, miał jeszcze kilka minut, jednakże czekanie okazało się zbyteczne. Chłopak pojawił na horyzoncie idealnie w punkt. Widząc go, posłałam mu lekki uśmiech na przywitanie. 
- Hej! Jesteś punktualnie. Cieszy mnie to. - Schowałam w międzyczasie słuchawki do kieszeni spodenek.  - To… idziemy? - Po tym pytaniu ruszyliśmy w stronę kawiarenki. Osobiście jeszcze nigdy w niej nie byłam. Szkołę gastronomiczną starałam się omijać szerokim łukiem. Ja i moje zdolności gotowania, a raczej ich kompletny brak… tylko bym zbeszcześciła swą obecnością tą zacną placówkę.
Ogólnie to bardzo cieszyłam się z tego wyjścia. Miałam okazję poznać kogoś nowego, miałam nawet nadzieję, że Ravenis i ja się zaprzyjaźnimy. Nie miałam tu przyjaciół, nawet znajomych, dlatego wiedziałam, że fajnie by było go bliżej poznać. Na moją twarz wpełzł uśmiech, który powiększał się z każdą kolejną myślą. Przeczucie mi mówiło, że się nie zawiodę…

Ravenis...?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz