Lullaby zostaje zawieszone z znanych wam przyczyn, zmiana szablonu, dodatkowo nowe zakładki i najważniejsze popchnięcie fabuły do przodu. Nie jesteśmy w stanie określić ile to zajmie, ale będziecie informowani na discordzie na bierząco. :) W tym czasie będą pojawiać się posty z pewnymi nowościami i przy okazji zostaną rozdane punkty. Ostatni podsumowujący post, przedstawi wam kolejny epizod dziejów naszego bloga i oficjalnie otworzy na nowo Lullaby. Jakbyście pytali czemu na czas zmian zawieszamy bloga... Jest to spowodowane tym, że jest tego dość dużo i wpadnie parę nowych elementów i chcemy się na tym całkowicie skupić, by zajęło nam to jak najmniej czasu. Dziękujemy za wyrozumiałość - Administratorzy Lullaby.
Menu
▼
Mini-Menu
▼
Strony
▼
sobota, 30 czerwca 2018
Zawieszenie
piątek, 29 czerwca 2018
Od Claudio - Zlecenie 7
– Proszę zaczekać! Błagam! – począłem błagać z daleka kierowcę.
Torba latała mi na wszystkie boki, a ja próbowałem tylko dobiec do mojego prawie jedynego środku transportu, nie zważając na to, że mój ów bagaż zaraz spadnie. Kierowca na szczęście zatrzymał się i poczekał, aż dobiegnę. Kiwnąłem tylko głową w stronę lusterka, aby przekazać mu najzwyklejsze „dziękuję”. Wskoczyłem do autobusu i usiadłem na jakimś wolnym miejscu. Wypuściłem powietrze i lekko się uśmiechnąłem. Nawet zapomniałem sprawdzić, jaki to jest numer autobusu. Poczekałem aż ruszy, żeby potem spokojnie dojść do szkoły. Zamknąłem oczy, wygodnie opierając się o fotel i po chwili, niecelowo, oddałem się krainie snów.
~•~
Od Finleya C.D Rivaia
Wyszedłem z pokoju ubrany w czarną koszulę, niebieski garnitur bez rękawów, czarne spodnie i wypastowane buty, trzymając w dłoni dwie książki do oddania. Przeczytałem je wczoraj wieczorem, przez co skończyły mi się lektury do zabicia czasu. Wychodząc z akademika, wpadłem na jakąś paczkę, stojącą przy schodach. Na moje szczęście zdążyłem złapać się ramy i nie wywinąłem kozła na schodach. Spojrzałem na tajemniczą paczkę, która nie była do nikogo zaadresowana. Normalnie, ciekawski człowiek to by zajrzał, ale na głowie miałem teraz oddanie książek, dlatego odsunąłem paczkę na bok, by nikt przypadkiem nie stracił równowagi przez nią i w przeciwieństwie do mnie, nie wypadł dalej. Jeżeli po powrocie dalej tu będzie stała, bardzo możliwe, że do niej zajrzę lub nawet ją przechowam. Przynajmniej ten, kto ją tu zostawił nauczy się, by nie zostawiać w ten sposób rzeczy.
Byłem blisko biblioteki, drzwi znajdowały się parę metrów na przeciwko i nie sądziłem, że cokolwiek mi przeszkodzi w oddaniu książek. Idąc chodnikiem, patrzyłem prosto przed siebie, gdy nagle jakaś nieznana mi moc w głowie, nakazała spojrzeć w dół. Może gdybym tego nie zrobił, resztę dnia nie spędziłbym w stresie.
Na środku chodnika, leżała jakaś czarna kulka. Była średniej wielkości, a im byłem niej bliżej, coraz wyraźniej widziałem osiem kończyn, wystających z owłosionego czarnego odwłoka... pająka! Zatrzymałem się i nie spuszczałem wzroku z obiektu. Przecież nie mogłem krzyczeć i uciekać, to był tylko zwykły, malutki, niegroźny pajączek... miałem zamiar go obejść. Wszedłem na trawę i bokiem kierowałem się do biblioteki, dalej obserwując owada. Gdy za moimi plecami znajdowały się drzwi budynku, stworzenie nagle się poruszyło. Serce podeszło mi do gardła, ręce były mokre od potu, a gdy pająk ruszył w jakimś kierunku, pod wpływem impulsu rzuciłem w niego książką i uciekłem do schronu - czyli do biblioteki. Wpadłem do niej jak poparzony i nawet nie zauważyłem, jak znalazłem się przy biurku bibliotekarki. Patrzyła na mnie zdziwionym spojrzeniem.
- Czy coś się stało? - zacząłem z nią rozmawiać o pająku, który zabrał mi książkę; tak, powiedziałem, że mi zabrał, a nie, że ja w niego rzuciłem. Mimo wszystko kobieta nie mogła, a raczej nie chciała mi pomóc, a w jej oczach widziałem rozbawienie. Nie dziwiłem jej się, też bym pewnie tak zareagował.
Byłem zmuszony sam wrócić po książkę. Odwróciłem się wpadając raptownie na jakiegoś nieznajomego.
- W bibliotece obowiązuje cisza, chyba że uważasz, iż bibliotekarka jest głucha - jego głos był obojętny, a sam wyglądał jak chodząca niewyspana pogarda. Ciemne włosy idealnie pasowały do ciemnych oczu, chociaż one same wyglądały, jakby miały za sobą wiele nieprzespanych nocy. Podkrążone, przymrużone... czyżby ćpał?
- Wybacz, że ci przeszkodziłem - zacząłem szybko i się nagle zamknąłem. Miałem zamiar powiedzieć mu, że zaraz stąd znikam, ale do głowy wpadł mi inny pomysł. - Słuchaj, mam mały problem. Pomógłbyś mi? Proszę cię - powiedziałem nieco błagalnym tonem. - Rzuciłem w pająka książką, a teraz boje się po nią sam wrócić. Pomożesz? Proszę cię - wytłumaczyłem. Mój głos lekko drżał, a w oczach nieznajomego ujrzałem ten sam błysk, co w oczach bibliotekarki, z tym, że u niego to rozbawienie było większe, chociaż nawet się nie uśmiechnął. Przewrócił oczami i bez słowa ruszył w stronę drzwi. Czyżby się zgodził? Trudno mi to było określić, wyglądał, jakby miał mnie gdzieś i po prostu mnie zignorował. Mimo to ruszyłem za nim.
Chłopak wyszedł pierwszy, ja niepewnie wyjrzałem i się rozejrzałem. Wyglądało na to, że pająk zniknął. Nieznajomy stanął na chwilę, rozejrzał się i ruszył w stronę krzaków, pod którymi leżała książka. Podniósł ją od niechcenia i strzepał z niej ziemie. Podszedłem do niego z lekkim uśmiechem.
- Dzię... - nim dokończyłem, ujrzałem ponownie tą wielką czarną du*ę, która szła w moim kierunku. Był zbyt blisko, bym zareagował inaczej; krzyknąłem przerażony i wskoczyłem na chłopaka, trzymającego moją książkę. Zachwiał się lekko, ale utrzymał na nogach.
- Tsk, ogarnij się, to tylko pająk - powiedział beznamiętnie, z nutą irytacji.
- Nie mogę - powiedziałem szybko. Im bliżej był pająk, tym mocniej ściskałem ręce na jego ciele. - W dzieciństwie nabawiłem się arachnofobii! Nie umiem inaczej! - wytłumaczyłem szybko piskliwym głosikiem. Obcy nie odpowiedział, zamiast tego powoli przyłożył nogę nad owada i go zgniótł. Strach zniknął tak szybko, jak się pojawił.
- Możesz już zejść - powiedział, co szybko uczyniłem. Odsunąłem się jeszcze od miejsca śmierci pająka, po czym skierowałem wzrok na nieco niższego od siebie.
- Bardzo ci dziękuje - powiedziałem z ulgą i wyciągnąłem dłoń po książkę. Chłopak jeszcze raz na nią spojrzał, wytarł jej tylną okładkę i mi ją oddał. - Nie będę ci już przeszkadzał. Dzięki wielkie - ruszyłem do biblioteki. Miałem zamiar oddać lekturę i wrócić do akademika, żadnej nie wypożyczając. Miałem dość wrażeń, chciałem jak najszybciej wrócić do pokoju.
Od Keyi C.D Violett
Uśmiechnęłam się promiennie i dotknęłam ramienia dziewczyny.
- Nie musisz dziękować. - poczułam się lekko zakłopotana. - To było miłe przeżycie. Kiedyś to jeszcze powtórzymy, co ty na to?
- Z przyjemnością! - miło było widzieć jak się uśmiecha.
W ciągu tych kilku tygodni naszej znajomości widziałam wyraźną zmianę w jej zachowaniu. Na dodatek sama się zmieniałam. Nadal nie potrafiłam tego zaakceptować.
Stałyśmy przy zagrodzie dobre paręnaście minut, po czym odwiozłam Violett do domu. Pomimo, że spędziłam z blondynką bardzo miłe chwile, powrót do własnego łóżka w akademiku to było wybawienie.
W końcu byłam całkowicie sama, jak zawsze. Mogłam pogrążyć się we własnych myślach i nie przejmować się innymi.
Rano obudziłam się spóźniona i zmęczona. Nienawidziłam poniedziałków, a tym bardziej takich, w których musiałam się spieszyć. Nie zdążyłam nawet zjeść śniadania, a nauczyciel nie chciał mi wpisać spóźnienia. Na całe szczęście zlitował się nade mną jako, iż to pierwsze takie wykroczenie.
Każda godzina spędzona w szkole dłużyła mi się niesamowicie, a kiedy w końcu mogłam z niej wyjść byłam nadzwyczaj szczęśliwa. Dostałam jednak zadanie zorganizowania małego festiwalu w szkole, więc miałam w domu kolejne zajęcia do wykonania. Jako przewodnicząca nie mogłam zaniedbywać swoich obowiązków, więc czekając na Violett obmyślałam w głowie konkurencje i ciekawe zabawy.
- Już jestem. - głos Violett wyrwał mnie z zamyślenia. - Starałam się przyjść jak najszybciej.
Wyglądała na zmachaną, ale po chwili odzyskała pełną kontrolę nad oddechem. Posłałam jej uspokajający wzrok.
- No to bierzmy się do roboty! - krzyknęłam entuzjastycznie.
Udałyśmy się na arenę szkolną, na której było najbezpieczniej. Miałyśmy jedynie godzinę, gdyż na tyle zezwolono. Musiałyśmy, więc wykorzystać każdą sekundę.
Stałyśmy teraz naprzeciwko siebie w dość luźnych pozycjach. Ustaliłyśmy, że na początku pokaże jej swoją moc, a przy okazji sama się przetestuje. Następnie, jeśli wystarczy nam czasu miałyśmy stoczyć krótki sparing.
- Co mam zrobić? - zapytała łagodnie.
- Wystarczy, że się odprężysz i zdejmiesz własne blokady. - zmarszczyła brwi w zamyśleniu. - Po prostu musisz mi pozwolić wejść. To wszystko.
Brzmiało to nieco dziwnie i przyznam, że gdybym słyszała taką konwersację z boku na pewno nie do końca chciałabym jej dalej słuchać. Towarzyszka pokiwała jedynie głową, dając znak, że jest gotowa. Uśmiechnęłam się pewnie i nabrałam powietrza.
W jednej chwili opuściłam własne ciało, szybko namierzając cel. Czułam wyraźną różnicę i poprawę, niż wtedy kiedy zaatakowałam Kashima. Teraz miałam nad tym kontrolę. W ułamku sekundy wkroczyłam w jej senny krajobraz. Zaporę jednak tworzyły pajęcze sieci, które musiałam zwinnie omijać. Kiedy to się udało w pełni wkroczyłam w jej senny krajobraz. Było tutaj pięknie. Wszędzie rosły kwiaty, a w powietrzu unosiła się delikatna mgła. Moja dusza zwolniła napawając się widokiem. Tak jak się spodziewałam, w środku Violett była niezwykle delikatna i wrażliwa.
W końcu dotarłam do końca, gdzie znajdowała się jej dusza. Mogłam zobaczyć jej własne wyobrażenie o sobie. Była niczym puch, który zaraz można rozwiać. Tak delikatna i... piękna. Posyłała mi serdeczny uśmiech, zapraszając do siebie. Tak też zrobiłam, łapiąc ją za dłoń i przejmując nad nią kontrolę.
Otworzyłam oczy i patrzyłam jak moje własne ciało... stoi! Co prawda ledwo co, ale udało mi się pozostawić jakąś cząstkę w ciele, tak aby chociaż się utrzymało.
Moje umiejętności nie pozwalały jednak na nic więcej, a ja już czułam się wykończona i wyczerpana. W mgnieniu oka wróciłam do prawowitego naczynia i upadłam na kolana, łapiąc z trudne oddech. Poczułam jak z nosa zaczyna cieknąc mi ciepła krew.
Zrobiłam wyraźny krok w przód. Chociaż na razie mogłam jedynie zatrzymać przeciwnika na jakieś dziesięć sekund i jedynie otworzyć jego powieki, to było dla mnie jak zdobycie wielkiego szczytu.
Podniosłam powoli wzrok na postać stojącą przede mną, ocierając rękawem własną krew.
- Jak się czujesz? - zapytałam, powoli wstając. - Nawet nie wiesz jak jestem Ci wdzięczna za przyzwolenie! I jak piękna jesteś w środku...
Wyglądała na nadal oszołomioną, ale prawie niewidocznie się uśmiechnęła.
- Twój senny krajobraz jest taki delikatny i kwiecisty... Wiem, że to dziwne słyszeć o sobie jakby wcale się nie było.. .tym ciałem? W każdym razie dziękuję!
Złapałam ją za dłonie, radośnie się śmiejąc i czekając na jej reakcję.
Violett? ^^
Od Shiona Do Rosemarie
Siódma rano.
Dokładnie o tej godzinie zadzwonił mój budzik. W sumie mnie to ucieszyło – od kilkudziesięciu minut nieskutecznie próbowałem zasnąć mimo dosyć późnego położenia się spać. Jednak pozostaje pytanie: co mnie podkusiło, by w sobotę wstać tak wcześnie? Odpowiedź była prosta: praca. I chociaż dla niektórych mogłaby ona być przykrym obowiązkiem, dla mnie była wręcz przyjemnością. Niby była tylko dorywcza i nie chodziłem do niej regularnie, ale dzięki dobremu kontaktowi z szefem byłem w niej dosyć często, czyli prawie w każdy weekend i w wolne dni od szkoły. Do pójścia do niej pozostało mi jeszcze całkiem sporo czasu, więc nie musiałem się spieszyć. Wstałem z łóżka, ogarnąłem się, zjadłem lekkie śniadanie i po kilkunastu minutach wyszedłem z domu, udając się na przystanek. Pozostała mi tylko jazda autobusem, który oczywiście się spóźnił. Nienawidziłem tego. W końcu nie po to robiłem sobie prawo jazdy, by czekać na to, aż szlachetny pojazd komunikacji miejskiej postanowi ruszyć swój tyłek i łaskawie pojawi się na przystanku. Jednak… póki nie miałem własnego samochodu, nie pozostało mi nic innego niż czekanie. Powoli zaczynałem się bać, że się spóźnię, ale limuzyna nareszcie przyjechała. Już nieco zirytowany wsiadłem do środka, a po prawie dziesięciu minutach byłem w pracy.
~*~
– Jakie mamy na dziś plany? – spytałem mojego szefa zaraz po wejściu na kuchnię. Zawiązałem fartuch i już byłem gotowy do roboty.
– Najpierw pomożesz mi przygotować partię babeczek zamówioną przez firmę, następnie weźmiesz się za przygotowanie ciast na zakład – po czym dodał po chwili – w okolicach czternastej zajmiesz się kasą na sklepie. Zrozumiane?
– Zrozumiane. – Pokiwałem potwierdzająco głową.
Cukiernia „Pod słodką Bezą” była całkiem wyjątkowym miejscem. Nie dość, że robiliśmy w niej rzeczy na sprzedaż do innych sklepów, to jeszcze można było kupić kawałek ciasta, zamówić kawę lub herbatę i rozkoszować się ich smakiem na miejscu przy jednym z obecnych tu stolików. Aż czasami żałowałem, że nie przepadam zbytnio za słodyczami – gdybym je lubił, z pewnością spędzałbym tu dość sporo czasu.
Zapominając o poprzednich przemyśleniach, podwinąłem rękawy i zabrałam się do roboty. A jeśli chodzi o babeczki, ciasta, ciasteczka: któż ich nie kochał? Może nie tylko jeść, ale bardziej przygotowywać, czyli tak, jak było w moim przypadku. Zabawne, prawda? Kochałem robić pyszności, a nienawidziłem ich jeść. Nieco bezużyteczna umiejętność, pod warunkiem, że nie miało się dla kogo jej wykorzystywać, ale kto wie, może w przyszłości…?
~*~
Zanim się obejrzałem, na zegarku była już czternasta. Cieszyłem się, że ten czas tak szybko minął; w końcu pozostała mniej niż godzina do końca zmiany. Poza tym byłem już trochę zmęczony. Zdjąłem fartuch oraz umyłem ręce, a następnie wyszedłem na sklep, gdzie miałem obsługiwać klientów. Stanąłem przy kasie i się rozejrzałem. Tym razem w lokalu było nieproporcjonalnie mało ludzi w porównaniu z nakładem pracy, jaka działa się na kuchni. Westchnąłem z ulgą. Gdyby miał być teraz tłok, to prawdopodobnie bym tego nie przeżył. Przyjrzałem się notatnikowi, na którego stronach były powypisywane zamówienia, lecz wszystkie były już zrealizowane. Czyli znowu pozostało mi czekanie. Ponownie otaksowałem wzrokiem pomieszczenie, tym razem zwracając uwagę na gości. Starsze małżeństwo, para przyjaciółek, a także młoda, siedzącą w samotności dziewczyna, która natychmiastowo zwróciła moją uwagę. Długie blond włosy oświetlone przez blask słońca, przebijającego się przez pobliskie okno, błękitne oczy, prosta, acz gustowna sukienka… aż żal było nie zawiesić na niej spojrzenia. Wpatrywała się w notatnik lub zeszyt leżący na stoliku i od czasu do czasu coś w nim zapisywała. Z początku mnie nie zauważyła, a jej uwaga wydawała się skupiona tylko na wykonywanej czynności. Raz na jakiś czas podniosła głowę i wyjrzała przez okno, by następnie ponownie wyłączyć się z tego świata. Coś mnie w niej zafascynowało. Może gdybym nie był w pracy, to podszedłbym do niej i zagadał? Jednak nie mogłem tego zrobić. Do sklepu właśnie wszedł klient i musiałem przyjąć jego zamówienie na tort na kolejny dzień. Wziąłem długopis do ręki i zapisałem to w notatniku. Cóż, i tyle było z mojej pracy. Nadal, trzymając długopis w dłoni, mój wzrok powędrował na dziewczynę. A gdyby tak… przekręciłem kartkę w notatniku na czystą stronę i zacząłem szkicować, mając nadzieję, że owa niewiasta nie miałaby mi tego za złe. Zacząłem od samych kontur: stół, krzesło, okno, ogólna sylwetka dziewczyny, a na koniec skupiłem się na jej twarzy, włosach i stroju. Nie zależało mi na tym, by rysunek był bardzo dokładny – na prawdziwe „dzieło sztuki” potrzebowałbym o wiele, wiele więcej czasu, którego tutaj najzwyczajniej nie miałem.
– Shion. – O mało co nie podskoczyłem, kiedy usłyszałem dobiegający zza moich pleców głos szefa. Byłem już blisko skończenia rysunku.
– Tak? – spytałem nieco zmieszany, przymykając notatnik.
– Za pięć minut możesz iść do domu. Nie masz nic więcej do roboty i to bez sensu, byś tu siedział.
– Dobrze. Dziękuję – powiedziałem.
Odetchnąłem z ulgą. Mężczyzna raczej nie byłby zadowolony, że sobie rysuje w trakcie pracy. Otworzyłem zeszycik na stronie ze szkicem i go wyrwałem, uważając, by nie porwać całości. Złożyłem swoje „dzieło” na pół i schowałem je do kieszeni. Prędzej czy później i tak by się pogięło. Po raz ostatni spojrzałem na blondynkę, która o dziwo tym razem też mi się przypatrywała. Uśmiechnęła się promiennie, a ja odwzajemniłem jej uśmiech. Zaraz po tym udałem się na zaplecze, skąd wziąłem swoje rzeczy. Przez krótką chwilę porozmawiałem z szefem, po czym mogłem iść do domu. Postanowiłem wyjść przez lokal, ponieważ stamtąd miałem bliżej do przystanku. Przechodząc obok stolików, nieświadomie zerknąłem w stronę tego, przy którym siedziała dziewczyna. Tak, jak się spodziewał, nie było jej tam… ale za to na parapecie leżała torba, która prawdopodobnie do niej należała. Miałem tylko chwilę na decyzję. Mogłem to tak zostawić lub spróbować ją znaleźć, chociaż nie wiedziałem, gdzie konkretnie mogłaby pójść. Jednak mój wybór był oczywisty; takie coś by mnie nie zniechęciło. Wziąłem torbę i wybiegłem z cukierni, rozglądając się. I bingo. Była tam. Najwyraźniej jeszcze nie zorientowała się, że czegoś nie ma.
– Poczekaj! – zawołałem, chociaż to było pewne, że mnie nie usłyszy.
Na szczęście nie była bardzo daleko, dlatego bez problemu udało mi się do niej podbiec.
– Poczekaj – powiedziałem, łapiąc oddech, a blondynka odwróciła się w moją stronę. – Zapomniałaś o czymś. – Uśmiechnąłem się, podając jej torbę. – Jestem Shion – przedstawiłem się.
<Rosemarie?>
Od April C.D Taigi
Gdy Taiga zapisała mi adres i wyszła, siedziałam jeszcze chwilę w miejscu. Może zaskoczona jej postawą, a może tym całym niespodziewanym obrotem akcji. Westchnęłam tylko i wzięłam się za wykańczanie sukienki. Pod nosem nuciłam jakąś piosenkę, a stopą wystukiwałam jej rytm. Po jakiejś godzinie miałam już dość babrania się z tym, więc postanowiłam zostawić to tak, jak jest. Wyprostowałam ręce za głowę i spojrzałam na sukienkę. Jeszcze trochę i będzie skończona. Uśmiechnęłam się delikatnie, zbierając swoje rzeczy. Pora wracać do domu. Później po prawie pustej sali rozniósł się już tylko brzdęk klucza w zamku. Po drodze zaszłam jeszcze do sklepu, bo przydałoby się kupić coś do jedzenia. Może tak kurczak na obiad?
~Następnego dnia~
Podczas przerw gdzieniegdzie mignęła mi sylwetka Taigi. Jednak siedziałam w książkach i stwierdziłam, że nie będę jej zawracać głowy skoro i tak później mamy się spotkać. Robiłam też szkice sukienek w różnych wersjach kolorystycznych. Trzeba mieć wiele pomysłów i zapasowych kreacji. Tak, gdyby coś jej się nie spodobało. Nie wiedzieć czemu, strasznie się tym stresowałam. Jakbym miała iść tego dnia na bardzo umowę o pracę, od której zależałoby moje późniejsze życie. Ale hej, czy po części tak nie było? Gdy tylko zajęcia się skończyły, miałam jeszcze trochę czasu dla siebie. Wróciłam do mieszkania, żeby zostawić książki i można powiedzieć, że czekałam jak na szpilkach, żeby wyjść. Kto by przypuszczał, że będę się aż tak stresować. Jeszcze przed wyjściem sprawdziłam na laptopie, jak daleko mieszka ode mnie dziewczyna. Potem szybko wyliczyłam, nawet z zapasem!, ile będę musiała iść. Wyszłam o odpowiedniej porze z najpotrzebniejszymi rzeczami w torbie. Oczywiście ja jak to ja, nie mogłam iść normalnie. Kroki stawiałam strasznie szybko i w pośpiechu jakby z obawy, że jednak coś się stanie i się spóźnię, czego bardzo nie chciałam. Szłam zgodnie ze wskazówkami nawigacji. I, no cóż, byłam przed jej drzwiami dziesięć-piętnaście minut przed czasem. Długo zastanawiałam się, czy zapukać, czy nie, aż ostatecznie wybiła ta szesnasta. Wzięłam głęboki oddech i zapukałam. Chwilę później czarnowłosa otworzyła mi drzwi, zapraszając mnie do środka. A jeszcze kilka chwil później Taiga stała już na środku, kiedy ja w tym czasie zbierałam z niej miarę. Zaczęłyśmy nawet rozmawiać.
– A ty coś wynajmujesz, u rodziców jesteś, czy w akademiku siedzisz?
– Wynajmuję dwupokojową kawalerkę. Jest mniejsza niż twoje mieszkanie, ale nie narzekam. W końcu ciasne, ale własne, nie? – zaśmiałam się, chcąc rozluźnić atmosferę.
Skończyłam właśnie zbierać ostatnie, potrzebne mi wymiary i zapisałam je w notatniku tuż obok obrazka. Dałam jej znak ręką, że już skończyłam.
– W takim razie mam już wszystko, czego potrzebowałam. Mogłabyś mi jeszcze podać swój numer telefonu? Myślę, że zacznę już ją robić, jak wrócę i jak coś to będę dzwonić, żeby umówić się na przymiarki i ewentualne poprawki. – Uniosłam głowę znad szkicownika, zwracając się do Taigi.
Chciałam zacząć robić to wszystko jak najszybciej, aby tego nie przekładać. Jak wiadomo, im dłużej się przekłada, tym bardziej się nie chce.
<Taiga?>
czwartek, 28 czerwca 2018
Od Claudio Do Alana
Budzik... Gdzie ten budzik..? Otworzyłem delikatnie oczy że ledwo można było ujrzeć moje tęczówki. Wyciągnąłem rękę do przodu i zacząłem szukać budzika. Obmacywałem każdy zakątek swojej szafki nocnej. Wtem wyczułem małe pudełeczko i obróciłem je w swoją stronę. Otworzyłem trochę szerzej swe powieki, które po chwili rozszerzyły się jakbym ujrzał ducha swej zmarłej babuni. Zerwałem się i już w samych bokserkach miałem wybiec z domu, gdy zatrzymałem się przed drzwiami.
- Muszę wyjechać dopiero za półgodziny.. - ziewnąłem, a potem odwróciłem się i wróciłem spokojnym krokiem do pokoju.
Zacząłem się ubierać. Najpierw przygotowałem spodnie, koszulę, swoją ulubioną marynarkę i jakieś... W miarę dobrym stanie skarpety. Teraz trzeba było wszystko nałożyć na siebie. Kiedy to już zostało wykonane przerzuciłem swoje bordowe włosy na ramię. Wszedłem do łazienki, gdzie zobaczyłem śpiącego w wannie psa. Zamrugałem kilka razy zdezorientowany tym jak on się tam właściwie znalazł.
- Kentin? - wypowiedziałem jego imię pytającym tonem.
Pies natychmiastowo się zerwał i wyskoczył z wanny prosto na mnie.
- Woof! - tak brzmiała jego odpowiedź na każde me pytanie. "Woof" - więcej niż tysiąc słów.
Pogłaskałem go po łbie i się zaśmiałem.
- Cześć, cześć - uśmiechnąłem się szeroko po czym zrzuciłem szczeniaka, aby móc się ogarnąć.
Złapałem pierwszy lepszy grzebień jaki mieścił się w koszyku. Przeczesałem bujną grzywę i związałem go swoją ulubioną gumką. Teraz zostało tylko umycie zębów i śniadanie, a potem jeszcze te moje dwie bestie i sam król. Przygotowałem sobie szczotkę z pastą i wyszorowałem dokładnie każdy z zębów. Wyplułem pianę do zlewu po czym wypukałem usta wodą. Wyczyściłem zlew, umyłem szczotkę do zębów i odłożyłem ją na bok. Kuchnia wzywa. Szybkim krokiem skierowałem się do niej, aby za chwilę móc skosztować swych wyrobów. Dzisiaj postawiłem na najzwyklejsze tosty. Kiedy takowe się piekły postanowiłem zawołać zwierzaki.
- Kentin! Cheswan! I... Panie King! - tak wszystkie przybiegły, a jeden z nich leniwie się doczłapał, bo jak można ruszać kogoś takiego jak on, prawda? To szczyt możliwego, aby takiego idealnego władcę ruszać.
Nasypałem im odpowiednie jedzenie do misek, psie miski były oznaczone "K" i "C", jednak na ostatniej widniał napis "Właściciel Claudio". Westchnąłem dosypując do niego, a ten niezadowolony miaułknął. Nie powinienem wzdychać, słyszałem, że czym częściej się wzdycha tym więcej szczęścia ulatuje. Tosty były już przygotowane, pozostało mi je tylko zjeść. Wziąłem talerz razem z tostami i przysiadłem do stołu, rozejrzałem się i opuściłem głowę. Smutno było jeść samotnie śniadanie... Zjadłem je szybko, aby nie musieć długo siedzieć przy pustym stole. Wstałem z krzesła po czym poszedłem po torbę z potrzebnymi mi rzeczami do szkoły. W końcu nastał czas na wyjście.
- Do zobaczenia zwierzaki! - pomachał im i wyszedł z domu. Pierwsze co mi się rzuciło w oczy to ścieżka przed moim domem, droga do akademii, która spełni moje wszelkie oczekiwania związane z tańcem.
Postawiłem pierwszy krok, potem drugi, a potem to już prosta droga do bramy. Wyszedłem przez furtkę i zamknąłem ją na klucz tak jak przed tem drzwi wejściowe. Nie chciałbym aby ktoś ukradł moje skarby, ale tego kocura mogliby brać do woli. Ruszyłem na przystanek autobusowy, aby podjechać do najbliższego parku przy szkole.
~•~
Wybiegł z autobusu i od razu pobiegł w głąb parku, aby nie spóźnić się na lekcje.
- P-Przep.. raszam - odezwał się głos jakiejś staruszki - pom-pomógłby.. ś mi z ty-t-tym maluchem? - zapytała.
Claudio przez chwilę się wahał, mógł się spóźnić, ale... To jednak starsza pani i jakiś mały kotek.
- Oczywiście - uśmiechnął się delikatnie.
Podszedł do drzewa, gdzie był biedny kotek. Zastanowił się chwilę, a podczas tego myślenie jego dłonie zaczęła pokrywać stal, tak więc i zaczęły pojawiać się pazury. W mgnieniu oka minęły dwie minuty, a więc zacząłem wspinać się po drzewie. Będąc już na gałęzi wziąłem kociaka i zacząłem powoli schodzić z drzewa. Spojrzawszy w górę zauważyłem kogoś i w mgnieniu sekundy moja stal zniknęła z dłoni. Spadłem razem z kotem na ziemię, jednak tylko mój tyłek ucierpiał. Podniosłem się i podałem kociaka starszej pani.
- Bardzo proszę - powiedziałem oddając kociaka.
- Dz-dziękuję ba.. b.. bar-dzo - uśmiechnęła się słabo kobieta.
- Nie trzeba - zaczerwieniłem się lekko i podrapałem po głowie - życzę pani zdrowia i długiego życia! - zawołałem już oddalając się do mojego celu.
Po jeszcze krótkiej chwili dotarłem na salę gimnastyczną gdzie był dość duży tłok. Zdziwiło mnie to, nie spodziewałem się że będzie tyle ludzi, raczej nie ma jakiegoś święta. W tym też momencie zabrzmiał dzwonek.
- Drodzy uczniowie, dzisiaj prezentacja mocy, a także umiejętności jakie posiadacie - można było dosłyszeć głos nauczyciela - będę wyczytywał dwa nazwiska z różnych klas, będzie to zakres klas 7-9 - powiedział po czym wyczytał pierwsze nazwiska.
Walki? Czemu akurat dzisiaj? Zacząłem już pokrywać swoje lewe przedramię, aby nie tracić czasu podczas walki. Wziąłem głęboki oddech i czekałem na wyczytanie.
~•~
Obejrzałem przynajmniej z sześć walk i usłyszałem swe imię.
- Claudio Terrek Bershellve.. - nauczyciel poprawił okulary - będzie walczył z.. - zatrzymał się za nim powiedział imię przeciwnika - Alanem Tamarel.
Myślałem że przypomnę sobie kto to, ale nic nie przychodziło do mojej głowy.
- Niech 9 klasa pokaże czy nauczyli się więcej! - zaśmiał się nauczyciel.
Wyszedłem na środek sali i przypatrzyłem się przeciwnikowi, na jego widok aż się wzdrygnąłem.
- Walkę... Czas.... Zacząć! - rozpoczęło się.
Nie chciałem zrobić pierwszego ruchu, nie wiedziałem czy jest lepszy z bliska czy może jednak walczy na dystans.
Nagle jego przeciwnik jakby się rozpłynął... Aż tak stracił koncentrację? Szybko zrobił unik i użył lewej ręki jako tarczy, jakieś sześć walk temu przemienił jej część w szczerą stal. Spróbowałem zaatakować przeciwnika prawą ręką w brzuch. Udało mi się, ale ten atak był tak słaby w moim wykonaniu że ledwo pewnie go poczuł. Odskoczyłem od niego, aby nie mógł zrobić następnego ataku szybko. Szybko się schyliłem i położyłem dłoń na ziemi, a nagle było widać że niczym wąż stal zaczęła kierować się do nóg, jak dobrze zapamiętałem Alana. Miałem teraz mniej więcej pół minuty, aby coś mu zrobić. Ruszyłem prosto na niego i popchnąłem go akurat w momencie kiedy efekt się skończył. Usiadłem na jego brzuchu, a stopy położyłem na jego rękach. Spojrzałem w jego oczy zastanawiając się czy to koniec...
<Alan?>
Od Rivai'a Do Finleya
Najpierw kąpiel. Wyszorować się dokładnie, najlepiej kilka razy. Potem umyć zęby. Następnie twarz, nałożyć ewentualnie jakiś krem nawilżający. Później zająć się włosami. Starannie uczesać i odpowiednio ułożyć.
Kolejnym punktem porannego rytuału jest ubranie się.
Najpierw czyściutka bielizna, białe skarpety, czarne, dżinsowe spodnie, następnie biała podkoszulka. Potem czarny, ćwiekowany pasek i glany.
Nie planował się dziś nigdzie ruszać z pokoju, ponieważ miał do dokończenia kilka książek Stephena Kinga. Rozsiadł się wygodnie na szarej kanapie i stwierdził, że jest jakby brudna. Wstał ze swoim celem życia na tą chwilę i poszedł po małą zmiotkę. Wytrzepał lekko materiał i z zadowoleniem uznał, że jest idealnie.
Rozwalił się ponownie i wziął do ręki książkę. Nie przeczytał nawet strony, kiedy na dworze, za oknem, usłyszał innych przedstawicieli gatunku ludzkiego, znienawidzonego przez niego do kwadratu. Starał się to ignorować, jednak po dłuższym czasie bardzo to przeszkadzało.
Podszedł zirytowany do okna i rozchylił je na oścież.
- Oi, to zdanie, które czytam od pięciu minut jest fascynujące, dlatego możecie zawrzeć gęby? - rzucił donośnie zachrypniętym głosem.
Jego pokój był niestety na pierwszym piętrze, więc dosyć nisko. Przez to wszystko, co wyprawiali pozostali uczniowie było bardzo dobrze słyszalne.
Krzyki ucichły.
Wrócił do poprzedniego zajęcia, zamykając przedtem okno. Przeczytał kilka stron i się rozluźnił, będąc święcie przekonanym, że podziałało. Jednak jego spokój nie trwał długo. Z dworu rozległ się irytująco wesoły wrzask, który chyba wyrwał się komuś przypadkowo, bo tuż po nim zapadła cisza. Siedział w bezruchu. Ręka zaczęła mu drżeć. Głośno wypuścił powietrze z nosa i znów wziął się za czytanie.
W następnej chwili znów wychylał się przez okno, mierząc książką w łeb jakiegoś idioty. Przedmiot pięknie wylądował na głowie jakiegoś chłopaka, na co tamten wrzasnął, a jego kumple zakrzyknęli trochę ze zgrozą, a trochę że śmiechem.
"Uh, zmarnowałem książkę na takich debili." Pomyślał. "Eh, muszę po nią iść." Westchnął zrezygnowany i wziął czarną, skórzaną kurtkę. Wyszedł z pokoju, zakluczając drzwi. Idąc korytarzem i schodząc po schodach, wyczuł w kieszeni kurtki paczkę papierosów. Czemu nie. Wsadziłem jednego w usta i akurat był już na dworze, kiedy wypuścił pierwszy obłok dymu po zapaleniu go. Kiedy był na miejscu, nikogo nie było. Szybko zauważył książkę leżącą na ziemi. Podniósł ją i uznał, że nie jest w złym stanie. Ba, nawet można powiedzieć, że nic jej się nie stało.
Ruszył w drogę powrotną. Słońce prażyło niemiłosiernie, lecz on to ignorował. Odprowadzany zdziwionymi spojrzeniami, że nosi kurtkę w taki upał, był już przy drzwiach. Po chwili wspinaczki na schody znalazł się w swoim pokoju.
Ogarnęła go niechęć do czytania w tym miejscu. Zaraz pewnie i tak przylezie kolejna grupa.
"Na miejscu jednych idiotów pojawią się kolejni" Pomyślał ponuro i wziął do ręki książkę. "Cmętarz zwieżąt", jak głosił tytuł. Wyszedł ponownie z pokoju, tym razem bez kurtki, w samej podkoszulce, kierując się w stronę biblioteki. Na korytarzu widział wiele uczniów, mimo wczesnej pory dnia. Jedni gonili się niewiadomo po co po korytarzu, drudzy się popisywali, a jeszcze inni siedzieli w kątach i się obmacywali. Mierzył wszystkich swoim typowym pogardliwym spojrzeniem, aż stanął przed drzwiami biblioteki. Chwycił klamkę i zwinnie wskoczył do pomieszczenia, by nie narobić hałasu. Przywitał skinieniem głowy bibliotekarkę i usiadł w swoim ulubionym miejscu - w kącie, pośród półek z książkami, które tworzyły jakby kwadratową podkowę. Wewnątrz niej był stolik i to właśnie przy nim zawsze czytał.
Zagłębił się w lekturę i rozkoszował się ciszą.
Czas mijał, a on mógłby siedzieć tak całymi dniami, choć dla innych zawsze było to nudne i dziwne.
Usłyszał szmery i poczuł, jak drgnęła mu powieka.
Ktoś, kto wpadł (dosłownie) do biblioteki, rozmawiał z bibliotekarką dość głośno. Wstał, aby uciszyć nowego gościa bibliotecznego.
Jego oczom ukazał się, oczywiście wyższy, młody chłopak. Miał brązowe włosy i niebieskie oczy.
"Uh, dobrze, że jeszcze nie blondyn, bo bym się załamał", stwierdził w myślach.
Ruszył ku niemu, lecz w tym samym czasie tamten się odwrócił w stronę Rivai'a. Zderzyli się i odskoczyli. Chłopak zachwiał się, natomiast Rivai już stał prosto. Zmierzył tamtego chłodnym spojrzeniem.
- W bibliotece obowiązuje cisza, chyba że uważasz, iż bibliotekarka jest głucha - zaczął beznamiętnym tonem.
<Finley?>
Od Sebastiana C.D Tyksona
Po ostatniej dłużącej się lekcji, opuścił mury szkoły w idealnym humorze, człapiąc przed siebie pewnie, niczym taran. Szedł z uniesioną głową z władczym uśmieszkiem na bladej twarzy, a złagodniał on dopiero wtedy, gdy do nozdrzy Sebastiana dotarła słodka woń przeróżnych pyszności w postaci kolorowych ciasteczek bądź czekoladowych tortów obficie przekładanych owocowym kremem. Podszedł do lady, za którą czekała już atrakcyjna właścicielka tego całego przyjemnego kąciku. Cukiernia tuż po zajęciach nie była jakoś szczególnie tłocznym miejscem, jednakże to nie wadziło czarnowłosemu, gdyż zawitał tu tylko dlatego, by poprosić o styropianowy kubek gorącej czekolady. W momencie, kiedy już miał odbierać swoje długo wyczekiwane zamówienie, nastała rzecz, jakiej nikt by się nie spodziewał, a w szczególności sam Sebastian. Oczy chłopaka natychmiastowo wyszły z orbit, kiedy to zamiast zgarnąć od sprzedawczyni kubeczek, musiał chwycić w swoje ramiona niezdarę, chcąc ocalić swój czyściutki, wypucowany mundurek.
– Ech – mruknął, marszcząc nos. – Przydałoby się uważać, nieprawdaż? – syknął, a jego głos wręcz ociekał jadem, ale chłopakowi właśnie na tym zależało. Westchnął podminowany, kiedy zamiast wyraźnej odpowiedzi usłyszał tylko zlepek słów wypowiedziany przez młodą osobę schowaną pod tandetną maską. – Tylko się nie rozklejaj, błagam, czas mnie nagli, a nie widzi mi się zajmować dzieckiem – Michaelis przewrócił oczami, z odrazą stawiając dziewczynę do pionu. Mimo że trzęsły jej się nogi i drżała jak osika, nijak na to zareagował, a tylko zaczął tupać czubkiem swoich lśniących bucików, pragnąc ponaglić nieznajomą, by ta w końcu odezwała się jak normalny człowiek, a nie stała ze spuszczoną głową z kawałkiem plastiku na i tak pewnie niezbyt urodziwej twarzy.
– Przepraszam – tylko to zdołał usłyszeć, kiedy dziewczyna odezwała się szeptem. – Wracałam z zajęć i tak jakoś... Tak jakoś wyszła.
Sebastian zaklął w myślach, lecz nie ruszył się z miejsca i zerkał na młodą z góry.
– Jeszcze coś? – mruknął, ukradkiem sięgając po stygnącą czekoladę, jaka grzecznie czekała na czystej ladzie. Chłopak jeszcze podał do ręki sprzedawczyni kilka Ludli i na powrót, z nieukrywaną niechęcią, zwrócił się do dziewczęcia. Upił nieco ciepłej cieczy i zanim znowu zaczął prawić nieznajomej kazanie, ta pospiesznie zarzuciła tekstem:
– Jakoś wszystko naprawię, przepraszam za wszystko, ale zrobię coś, dzięki czemu ta sytuacja pójdzie w niepamięć – te słowa zaintrygowały młodego mężczyznę.
Tyyyyyksu? Zdejmij w końcu tę maskę, bo Seba chce zobaczyć seksi twarz swej przyszłej przyjaciółki.
Claudio Terrek Bershellve
„Każdy z nas czując cierpienie płonie, a na jego ciele jest coraz więcej niewidocznych, bolesnych oparzeń i blizn”
środa, 27 czerwca 2018
Od Alana Do Cassandry
Świeże, ranne powietrze. Tak, to jest to... Wychodzisz na balkon i widzisz wschód słońca, a twoje włosy rozwiewa wiatr. Nie martwisz się niczym. Czysta sielanka i spokój. Rozglądasz się po tym pięknym krajobrazie budzącego się miasta. Drapacze chmur, wieżowce, lasy niedaleko, zapełnione ulice, wszędzie billboardy i kolorowe światła... Patrzysz w dół... I widzisz tę świątynię wszystkich ludzi, którzy codziennie rano idą się do niej modlić o świeże bułeczki i kiełbaskę na januszowskie śniadanie, a twój humor znika tak szybko, jak twoja kasa z portfela... Tak, Biedronka matką wszystkich... Widzisz, jak jakiś typowy Januszek przepycha się z Grażynką, bo karpie po przecenie rozdają dla wieśniaków... Tak, tracisz w ten sposób wiarę w ludzi i wszelką nadzieję na mądre i porządne społeczeństwo. Niedługo naszą planetę Ziemia zajmą januszowskie statki kosmiczne z innej galaktyki... Totalne science- fiction, mówię wam... Eeech, przynajmniej będzie co oglądać. Taaak, memy moim życiem... Nie widzicie tego kipiącego ze mnie entuzjazmu? Ta, aż można zdechnąć jak kot u mojej sąsiadki... Jaaa? Mieć coś z tym wspólnego? Niiiieeeeee... To był tylko mały, wkurwiający spaślak... Ale uroczy spaślak... No dobra, pora się zbierać. Nowy dzień, nowy ja, nowe możliwości... Carpe Diem! Ja pierdole, walę takie cytaty i złote myśli jak Zbyszko z Bogdańca w Krzyżakach... Eech, starzejesz się chłopie, nie ma co... Już włosy masz siwe i wzrok ci nawala. Brakuje tylko tego jednego, starożytnego zdania, powtarzanego z pokolenia na pokolenie: „A za moich czasów...." i się zaczyna karuzela śmiechu i nudnych opowieści twojego zgrzybiałego dziadka... Eech kurwa, jak mi się nic nie chce robić... Zamknąłbym się w domu jak nerd przy hentaiach i koniec... Ale trudno, trzeba mieć jakieś życie, prawda? Ogarnąłem się leniwie i ubrałem. Jest lato, więc w końcu nie muszę wyglądać jak ziemniak pod tą kurtką... Wyszedłem z mieszkania, wcześniej je zamykając i poszedłem na miejsce spotkania. A z kim się spotykam dzisiaj? Oczywiście z Człowiekiem Polską. Aach, ten wódz wszystkich Januszków spod Biedronki! Tak, to właśnie mój ziomek... Mijałem zupełnie przypadkowych ludzi, którzy za moimi plecami szeptali coś. To chyba o mnie? Ile rzeczy trzeba mieć w dupie... To się w głowie nie mieści! No cóż, przyjechała moja limuzyna zwana miejskim autobusem. No to w drogę!
~~~
Po chwili spotkaliśmy się i przywitaliśmy.
- No to, co mi dzisiaj powiesz, wcieleniu Polski? - powiedziałem do Hide, idąc w bliżej nieokreślonym kierunku razem z nim.
- Że jesteś chujem. - odparł z kamienną twarzą.
- Dzięki za komplement.
- Zawsze do usług... - po chwili wybuchliśmy śmiechem i poszliśmy do parku. W tym czasie drzewa wiśni kwitły, więc było bardzo pięknie. Wiatr unosił różowe płatki ku niebu i rozrzucał je po całym parku i jego ścieżkach. Gadaliśmy chwilę przez dwoje, a później postanowiliśmy, że usiądziemy na jakimś drzewie. Nie pytajcie czemu akurat na drzewie, a nie pod drzewem. Jesteśmy po prostu dziwni. Nic dodać, nic ująć. Wgramoliliśmy się jakoś na te różowe drzewo i zaczęliśmy się lenić. Hide z kimś tam pisał, a ja zacząłem czytać książkę.
- Z dziewczyną, a ty co? Nadal pustelnik, hm?
- Tak... - pociągnąłem teatralnie nosem - Aż łezka się w oku kręci...
- Patrz tam po lewej. Jakaś dziewczyna siedzi na trawie z motylem i zeszytem w ręku, widzisz?
- No iiii co mam zrobić z tą wiedzą?
- Idź do niej i zagadaj.
- Hahaha, dobry żarcik, a tak na poważnie?
- Ja mówię poważnie... - zepchnął mnie z drzewa, a ja wylądowałem tuż przed dziewczyną w dość... Niebezpiecznej odległości... Zemszczę się, przysięgam... Ale najpierw muszę z tego jakoś wybrnąć, bo dziewczyna patrzyła się na mnie bardzo zaskoczonym i przestraszonym wzrokiem.
- Hej! Bo ja ten... No... Masz jakiś magnes czy coś? Siedziałem sobie w chmurkach spokojnie i nagle coś mną jebło w dół i bum jestem. Często tak ściągasz facetów z nieba, hmm? Oj, niegrzeczna dziewczynka... - szepnąłem do niej, patrząc w jej oczy z zadziornym uśmiechem...
< Cassandra? ¯\_(ツ)_/¯ >
Od Violett C.D Keyi
Dostałam pidżamę od Keyi, która nie była za bardzo w moim guście. Jednak Keya przekonała mnie, z resztą i ona miała taką samą, więc nie musiałam się za bardzo krępować. Sama nie wiem, kiedy zasnęłam, ale było przyjemnie. Ciepło, miłość oraz rzetelność płynąca z aury Keyi pomogła mi spokojnie zasnąć. Dzisiejszą noc przespałam spokojnie. Mało kiedy się zdarzało, abym śniła o czymś miłym. Sama do końca nie wiem, jak to się stało, że spałam do tak późnej godziny. Obudziłam się, a Keyi nie było. Zupełnie tak jakby niezauważalnie odeszła ode mnie. Wróciła jednak w trakcie, gdy ja przeciągałam się, aby rozprostować moje kości. Dziewczyna weszła do pokoju, przynosząc wraz ze sobą śniadanie. Było takie dobre.
~~
Zostałam odwieziona do swojego domu, gdzie od razu przywitałam się z małym Yuki'm. Na szczęście nie miałam problemu, że się obraził. Przywitałam się gorąco z nim, dałam mu jeść. Wzięłam kąpiel, aby móc wrzucić od razu do prania ubrania pożyczone od Keyi. Przebrana już w swoje ubrania, wyszłam z mieszkania wraz z Yuki'm. Keya już czekała na nas. Zawiozła nas do swojej ulubionej stajni. Przywitałyśmy się z gospodarzami, po czym dziewczyna przedstawiła mnie pięknej siwej kluczy. Od razu dogadałam się z nią, tak samo, jak i mały tygrysek. Może i na samym początku nie za dobrze mi szło, ale gdy się wyczułam w rytm, od razu poszło mi lepiej. Stanęłyśmy przed ogrodzeniem. W zagrodzie były konie, które swobodnie mogły się poruszać.
- To co, jutro po szkole idziemy na trening? - zapytała się Keya, która rozciągała się, aby rozluźnić swoje mięśnie.
- Mam jutro dyżur, więc jeżeli ci nie przeszkadza, to jakbyś mogła poczekać na mnie, tak około dwudziestu minut? - świetny pomysł, aby poćwiczyć. Zwłaszcza że chciałam zobaczyć, poczuć jak to jest, kiedy używa swojej mocy.
- Oczywiście, że poczekam na ciebie - powiedziała rozpromieniona.
- Jeżeli chcesz, to możesz przetestować swoją moc na mnie, odnośnie snów - uśmiechnęłam się w jej stronę.
- Z miłą chęcią! - chyba uratowała ja tę wieść.
- Dziękuję ci, że mogłam przenocować u ciebie - skłoniłam się w ramach podziękowania. - Twoje łóżko jest naprawdę wygodne i po raz pierwszy przespałam noc tak spokojnie. Aż na samą myśl, przeszły mnie ciarki.
<Keya?>
Od Lily Do Tooru
Stuk, stuk, stuk.
Młody mężczyzna ciągnął walizkę, która wydawała się dla niego lekka niczym piórko. Towarzyszka Lily i zarazem właścicielka tego bagażu, właśnie w najlepsze flirtowała z osiłkiem, który ochoczo zgłosił się na ochotnika do pomocy niewiasty. Wcale nie trzepotała rzęsami, wcale. Chociaż koleś podszedł do nich z drugim kolegą, Lily zbyła jego pomoc. Nie chodziło tu o gostka, ale o to, że nie chciała komuś zajmować czas. Do tego dochodził fakt, że ta sztuka była znacznie lżejsza niż poprzednie, które znacznie wcześniej przetransportowała do lokum w akademiku. Ta druga dziewczyna flirtująca miała być jej najbliższą sąsiadką, bo osiadła się w pokoiku za ścianą, a akurat na siebie wpadły i tak jakoś, nawiązały przyjazne stosunki.
Stuk, stuk, stuk.
- Jeszcze raz dziękuję, że poświęcasz dla mnie czas - powiedziała, chichocząc.
- Nie zostawia się dam w potrzebie. To ja się cieszę, że mogę pomóc.
- Nie jest to zbyt ciężkie?
- Ciężkie? Jest mega lekkie! - To powiedziawszy, chłopak sprawnym ruchem podniósł tobół w powietrze. Właśnie podeszli pod drzwi właścicielki. Lily stanęła kawałek dalej, pod swoim pokojem, jednak znajoma pociągnęła ją za rękaw.
- Chodź, Lily! Zapraszam na ciastko na miły początek - powiedziała podniecona, dodatkowo rzucając kątem oka znaczące spojrzenia na ich towarzysza.
- Jeśli to ci sprawi przyjemność, to na krótką chwilę, czemu nie? Tylko odłożę swój bagaż i zaraz wejdę - odparła uśmiechnięta posiadaczka kolorowych oczu. Nie miała zbyt dużo do realizacji, ponieważ odłożyła swój ładunek przy szafie i wychodząc, zamknęła drzwi na kluczyk. Zajęło to raptem kilkanaście sekund, a już była w pokoju sąsiadującej dziewczyny. W nim, na środku stał ten koleś dalej dziarsko, wymachując bagażem, coraz szybciej, ku uciesze posiadaczki. Panna Ink odczuwała pewien niepokój.
- Nie chcę przerywać zabawy, ale może lepiej i dla bezpieczeństwa może byś zwolnił tempa?- Odezwała się, obserwując szybko kręcący się przedmiot.
- Przecież nic złego się nie może sta... - Nie dokończył, ponieważ obiekt wyleciał mu z rąk, zaczął lecieć, uderzył i rozbił przy tym okno, by następnie wpaść z głuchym brzdękiem na końcu. W tym samym momencie usłyszeli inny hałas jakby głuchy.
- Ja nie chciałem - jęknął młodzieniec, a koleżance uśmiech spełzł z twarzy.
- TYYYYY! Odkupujesz okno!
W tym czasie Lily zaraz dopadła parapetu, spoglądając w dół. O nie. Walizka najwyraźniej rąbnęła kogoś i przewróciła go tym uderzeniem. Bez wahania wyskoczyła z okna, uważając przy tym na odłamki szkła. Ponieważ było to pierwsze piętro, skok miał łagodne i bezbolesne zakończenie. Natychmiast znalazła się przy siedzącym nieznajomym i białych włosach. Kolor nie dziwił jej, skoro sama miała jedno fioletowe oko. Zresztą ten odcień włosów był przyjemny dla oka.
- Wszystko w porządku? Widziałam wyrzut tego pocisku. Coś cię boli? - Zapytała się zaniepokojona, kucając naprzeciw młodzieńca szybko, rzucając oczyma na możliwe miejsca zranienia. Na razie zlokalizowała sączącą się strużkę krwi z jego głowy, mająca swoje źródło między jego włosami... - Czekaj, daj mi tym się zająć.
Mówiąc to, wyciągnęła chusteczkę i przyłożyła ją do miejsca rozcięcia. Miała szczerą nadzieję, że nie było głębokie. Z okna pustego o szybę, wyłoniła się głowa dziewczyny. Na widok siedzącego młodego mężczyzny na ziemi i kucającej przy nim Lily, siarczyście zaklęła.
- O matko! Potrzeba pomocy?!
- Apteczkę mi rzuć, tylko ostrożnie - poprosiła Lily i znowu spojrzała na nieznajomego. - Czy to boli? Mam na myśli ranę.
- To? Nie - wzruszył ramionami.
- Wiesz, rozumiem twoją odwagę, ale muszę wiedzieć. To mógłby byś poważny uraz.
- Ja serio nic nie czuję.
- Proszę cię, nie żartuj teraz kolego.
- Od dziecka nie czuję, żadnego bólu - wyjaśnił. Tamta zdębiała. Słyszała o pewnej chorobie wykluczającej odczuwanie jakiegokolwiek bólu, to jednak się da?
- Anestezja? Podziwiam i zazdroszczę - gwizdnęła cicho. W duchu się zaśmiała. A mówili, że to jej heterochronia jest przydatna w życiu... -Ale to nie zmienia faktu, że wypadałoby to opatrzyć. Mogę?- Spytała się, licząc na zgodę, bowiem apteczka właśnie wpadła w miękkim opakowaniu będącym jakimś materiałem. Pewnie tamci poczuli się winni.
<Tooru?>
Rosemarie Orphard
,,Wydaje nam się że rozumiemy słowa piosenki, ale tym, co naprawdę każe nam w nią wierzyć lub nie, jest muzyka.”
wtorek, 26 czerwca 2018
Od Hideyoshiego C.D Shury
Niebo pokryło się szaro-białymi chmurami... Słońce schowało się za ponurą pościelą na niebie... Wokół latają zdezorientowane kruki, wyśpiewując swoją piosenkę niczym pieśń śmierci... Samochody na ulicy stanęły w ogromnym korku i nieładzie... Światła biją kolorem czerwono- niebieskim. Rozświetlają wszystko dookoła nas... Budynki, ulice, chodnik, twarze zupełnie przypadkowych ludzi i tej jednej mi znanej twarzy... Biała i nieskazitelna królowa lodu została splamiona czerwonym kolorem władzy, wojny i odwagi... Odgłosy syren ambulansu, klaksonów samochodowych, wrzeszczących i płaczących ludzi dudnią mi cały czas w uszach... Lecz zanikają, a ja słyszę tylko... Ciszę... Patrzę na nią, lecz nie mogę jej dotknąć... Odciągają mnie. Krzyczę. Znów mnie odciągają. Wyrywam się. Łapią mnie i tak w kółko... Uspokajają mnie, że wszystko będzie dobrze... Że to tylko drobny wypadek i za niedługo otworzy swoje oczy... Kłamca... Wszyscy są kłamcami... Po raz pierwszy od wielu lat... Widok krwi nie fascynuje mnie... Tylko przeraża i wkurza. W tym momencie - nienawidzę jej. Nienawidzę tego koloru czerwieni, które pokrywają moje włosy, blizna i jej ubrania. Nienawidzę tego koloru w tej chwili. Nie potrafię go teraz uwielbiać. Odgłos otwieranych drzwi samochodowych. Biorą ją na swoje ręce, a ja? Wpatruję się martwo w ulicę, opierając się tylko i wyłącznie na silnych rękach ratownika.
- Proszę pana! Halo, słyszy mnie pan?! - krzyczał, chyba do mnie, lecz ja... Słyszałem to, jak przez mgłę i ciągle patrzyłem martwo w zakrwawioną ulicę... Moja biel... Moja czystość i mój chłód... Jej chłodne ręce... Długie, białe włosy... Piękne, niebieskie oczy... Jej uśmiech... Zniknęło. To wszystko zniknęło... Co jak ją stracę? Osobę, która zawładnęła moim sercem... Osobę, z którą świetnie spędzało mi się czas... Osobę, która mnie pocieszała, która zawsze tu była, więc dlaczego teraz jej nie ma?! Czemu ciebie tutaj nie ma, Shura! Wracaj tu! Wracaj... Wróć... Proszę... Gdzie jest ta osoba, która oświetliła nocną drogę, którą kiedyś kroczyłem! Gdzie jest osoba, która sprawiła, że mój świat zaczął nabierać barw! Gdzie jest osoba, przy której moje serce biło tak szybko! Przy której moje policzki były bardzo ciepłe i rumiane! GDZIE JEST TA OSOBA! Gdzie... Oddajcie mi ją... Moją kochaną Shurę... Moją dziewczynę...
- Proszę pana! Proszę pana, słyszy mnie pan?! - znów głos ratownika, który przedziera się przez mgłę tak zawzięcie. Nie odpuści i nie puści mnie. Czuję mocny uścisk wokół mojego brzucha. Uścisk silnych rąk, które codziennie ratują komuś życie. Dzięki nim wiele ludzi przeżywa wypadki. Dzięki tym szlachetnym rękom... Ja nie mam takich rąk. Moje ręce nie potrafią ratować innych z takich wypadków... Nie dałem rady jej uratować... Ona uratowała mnie. Ponownie. Czemu... Czemu to zrobiłaś? Nie zasługiwałem na taki ratunek... Nie ja... Ty, tak... Czuję, jak coś spływa po moim policzku. Znowu. I znowu. I znowu... Co to? Łzy? Czemu więc widzę kapiącą krew? Robi mi się trochę... Słabo... Uderzyłem się w głowę podczas upadku? Nie wiem... Shura... Błagam... Nie opuszczaj mnie... Ja tu cały czas będę. Zaufam tym silnym rękom, które ratowały czyjeś życie tyle milionów razy... Oprę się o nie. Ty też tak zrób. Bo ja nie mogę ci pomóc. Wiem to. Nie będę głupi... Przeżyj... Dla mnie... A ja przeżyję dla ciebie... Moje powieki robią się ciężkie... Zasnę... Tylko na chwilę... Czuję, jak ktoś kładzie mnie na jakimś łóżku. Zapina mnie pasami. Trzyma moją rękę...
- Nie... się... dobrze... - niektóre słowa się urywają... Patrzę obok siebie. Leży ona. Nieprzytomna. Moja Shura. Kto ściska moją rękę? Ona. Właśnie ona... A drugą? Ratownik, który mówi, żebym się nie martwił. Że oni zajmą się wszystkim. Nie... Oni kłamią... Co jak kłamią... Oddajcie mi ją... Moją kochaną Shurę... Wybacz mi, moja droga, że nie potrafiłem ci pomóc... Wybacz, że moje ręce nie są tak wspaniałe i że nie potrafią uratować cię... Wybacz... Lecz teraz zasnę... Bo kręci mi się w głowie. Bo nie mogę znieść myśli, że ciebie może tu nie być...
<Shura? ;-; >
Od Tyksony Do Sebastiana
Ręce jej drżały, kiedy otwierała drzwi na zewnątrz. Tak. Na zewnątrz. Jako... ostatnia. Bo jakżeby inaczej? Nie przepychać się między innymi uczniami, spokojnym krokiem iść naprzód. Omijając każdego szerokim łukiem, jakby był zarażony paskudną chorobą, skierowała swoje kroki ku... cukierni. Ciotka ją o coś prosiła, więc zamierzała wykonać polecenie, nawet jeżeli miałoby to się wiązać z przebywaniem wśród ludzi.
A o tej porze mogło tam być mnóstwo dwunogów. Cholera jasna, Tyks, dlaczego to robisz? Najwyżej pójdziesz do ciotki i powiesz jej, że nie było żadnych szarlotek. Wtedy zaś dostaniesz, wpierdziel za niekupienie żadnego ciasta, więc... Znowu gadasz w myślach do samej siebie?
Jęknęła cicho i spuściła głowę. Poprawiła ostrożnie maskę i już więcej nie myślała. Po prostu tam pójdzie, weźmie, co trzeba będzie wziąć i będzie miała wyjebane na otoczenie. Po prostu wyjebane. Zero stresu...
Jak zwykle. Miało być dobrze. Wejście, szybkie załatwienie tego cholernego ciasta i szybkie ulotnienie się. Szkoda tylko, że plan nie został zrealizowany. Charakterystyczna maska na twarzy Tyksony rzucała się w oczy. Równie dobrze mogłaby wejść naga albo ozdobiona w oczojebny napis na ogromnej czapce „Idiota roku". Co prawda, ludzi było zdecydowanie mniej, niż się spodziewała, bo zaledwie pięć nie licząc ludzi za ladą, jednak i tak poczuła się... chujowo.
Próbowała wyrównać oddech i zasłonić dodatkowo twarz rękoma, jakby miała nadzieję, że ludzie znikną. Nic takiego się nie stało. Znowu dała się ponieść emocjom i czuła, jak uginają się pod nią kolana. Drżała cała. Czuła się tak, jakby temperatura spadła nagle o dwadzieścia stopni. Zakaszlała, mając nadzieję, że pozbędzie się tego uczucia, zanim...
- Ta młoda dama zaraz zejdzie! - usłyszała za sobą głos jakiejś młodej kobiety, jednak nawet jej reakcja nie sprawiła, że którykolwiek z klientów cukierni zareagował. A Tyksia zaczęła się już niebezpiecznie chwiać. Z niechęcią zdjęła swoją maskę z twarzy i od razu... przewróciła się na jakiegoś nieznajomego mężczyznę. To była chyba jedna z najgorszych wpadek naszej młodej Tyks. Kiedy dziewczę sobie o tym dzisiaj pomyśli, oblewa ją rumieniec i od razu chowa twarz w dłoniach i pyta samą siebie: „Boże, dlaczego musiałam wpaść akurat na niego...?"
Ekhem... Sebix?
Od April C.D Hideyoshiego
Minęło trochę czasu. Pośród tych kilku, kilkunastu dni spotkałam się jeszcze kilka razy z Hide. Ba, dowiedziałam się nawet, że ma dziewczynę. W sumie ucieszyło mnie to. Był naprawdę miłym chłopakiem i zasługiwał na szczęście. Całkiem szybko staliśmy się dla siebie przyjaciółmi. Fakt, dla niektórych może to brzmi źle, jak jakieś odrzucenie, ale w naszym układzie nam to całkowicie pasowało i odpowiadało. Można powiedzieć, że traktowaliśmy się jak rodzeństwo. Dni mijały raz potwornie wolno, a niekiedy z prędkością światła. I tak mówi to osoba władająca czasem. Wszystko ponownie stało się rutyną. No, może oprócz tego, że zrobiłam kilka sukienek na zamówienie. Poza tym moje życie kręciło się wokół tańca, gotowania i właśnie szycia. Po raz kolejny nabrałam takiej rutyny. Zawsze od niej uciekałam, ale zaczęłam się w końcu zastanawiać. Czy tak właśnie wygląda życie tych niby dorosłych? Praca, dom, praca, dom. Wzięłam głęboki oddech. Chyba pora coś ze sobą zrobić. Coś, czyli zostawać na treningi po lekcjach. Może i wylewałam siódme poty, może i miałam już czasami dość oraz padałam ze zmęczenia, ale hej! Mimo wszystko czułam satysfakcję. Przejrzałam nawet tablicę ogłoszeń w szkole, czy przypadkiem nie ma jakiegoś konkursu. Niestety, nic takiego nie znalazłam. Ale w drodze powrotnej, gdy wychodziłam już z budynku szkoły, zaczepiła mnie jedna z dziewczyn z klasy. Okazało się, że szukali wolontariuszy, którzy mieliby czas i ochotę spędzić kilka godzin w tygodniu na zabawie z dziećmi. Rudowłosa nie musiała długo mnie namawiać, bo zgodziłam się bez wahania. Później razem z nią uczyłam je tańczyć. Było kilka opornych dzieci, ale drogą podstępu udało mi się je przekonać do wspólnej zabawy. Wracałam właśnie do mieszkania, przez park. Nagle do moich uszu dobiegł dźwięk muzyki i dziwnie znajomy głosy. Kierowana ciekawością dotarłam do jego źródła. Wokół jednej z ławek zebrał się już mały tłum. Udało mi się stanąć na palcach i poznać przyczynę tego całego zamieszania. Biało-czerwone włosy powiedziały mi wszystko, a chwilę później również dwukolorowe oczy spotkały się z moimi. Uśmiechnął się delikatnie, nie przerywając grania. Nie byłam w stanie powstrzymać się od odwzajemnienia tego. Posłuchałam jeszcze chwilę, by z nadal przyklejonym małym bananem na twarzy powoli oddalić się w stronę domu. Zdążyłam jeszcze mu pomachać, a później nieco skocznym, dziecinnym krokiem ruszyłam dalej.
sobota, 23 czerwca 2018
Finley Rennegas
"Zrób dziś coś, czego im się nie chce, a jutro będziesz mieć coś, czego oni pragną."
piątek, 22 czerwca 2018
Od Kagehiry
Obudziłem się dość wcześnie. Podniosłem się i niczym nowo narodzony dzieciak rozejrzałem się wokół siebie. Za bardzo nie kumałem o co chodzi i na dodatek chciało mi się płakać, że obudziłem się teraz, a nie później. Wiedziałem, że już nie usnę za żadne skarby. Przetarłem twarz dłońmi, po czym ziewnąłem przeciągle niczym mały kotek, którego ktoś obudził z miłego snu o rybkach i innych, kocich przysmakach. Zdjąłem nogi z łóżka, po czym przeciągnąłem się. Wstałem ospale i szurając stopami dotarłem do łazienki. Tam się zamknąłem na jakiś czas, a po kilku chwilach wylazłem w nieco nieogarniętym fryzie i zaspanym wyrazie twarzy. Chyba dzisiaj miałem coś do zrobienia... Chcąc sobie cokolwiek przypomnieć, zacząłem pukać lekko palcem wskazującym w swoje czoło z grymasem na twarzy i zamkniętymi oczami.
-Co ja miałem... Co ja miałem...-mruknąłem sam do siebie, po czym olśniło mnie.
Z niemałą złością ubrałem się w coś wygodnego, po czym opuściłem sypialnię, aby dzisiaj odwiedzić ukochane miejsce, zwane szkołą lub potocznie więzieniem. Bez potrzeby do niej nie chodzę i chciałbym ukończyć swoją edukację. Owszem, nie spieszy mi się, aby wyskakiwać z chęcią do pracy. Chciałbym mieć zawód, jaki odwzoruje mój charakter. Bardzo chciałbym działać jako krawiec lub... Ochroniarz. Tak. Dziwne marzenie jak na małego, drobnego chłopczyka, który niewinnie spogląda na świat i oczekuje, że nadal będzie miał taką plakietkę, jaką zazwyczaj przyczepia mu społeczeństwo. Nie czułbym się w niczym innym lepiej, niż właśnie jako krawiec lub ochroniarz. Jednak wiem, że bez powodu nie jestem tym kim jestem. Wyjąłem z kieszeni nitkę, a potem wydłużyłem ją, aby z uśmiechem móc bawić się swoją mocą. Robiłem różne węzełki, pętelki i inne takie. Dla mnie to było tak zabawne, a ludzie na ulicy patrzyli na mnie momentami jak na debila. Przecież jaki mądry człowiek bawi się skrawkiem nitki, robiąc z niego nie wiadomo co. Rozejrzałem się, widząc nagle parkę, trzymającą się za rękę. Chłopaka nie kojarzyłem, ale dziewczynę już tak. To była ta słynna modelka, która bez końca pojawia się na różnych magazynach, blogach i tym podobnych durnotach. Uśmiechnąłem się, po czym skupiłem się na ich dłoniach. Związałem ich przeznaczeniem. Jak? To jasne. Na ich małych palcach, zawiązałem sznureczek, który będzie zawsze ich łączył. Czerwień, to przecież ciągłość. Nasza krew jest czerwona i to dzięki niej żyjemy. Tak samo, przeznaczenie będzie życiem dla ludzi, bo wypełnia ich całych. Uśmiechnąłem się delikatnie, rumieniąc się i nucąc pod nosem, ruszyłem znowu przed siebie, aby dotrzeć do tej szkoły. Nagle ktoś na mnie wpadł. O wiele niższe coś. Nie wiedziałem czy to facet, czy baba. Jednego byłem pewny. To był człowiek. Cóż, łatwo było wyczuć ich zapach. No ale cóż, nic na to nie poradzę. Spojrzałem z dołu na tego kogoś, przepraszającym spojrzeniem.
-Przepraszam, że na ciebie wpadłem. Nie chciałem. Lekko się zamyśliłem. Przepraszam.-szepnąłem, nieco drżąc.
Z rumieńcem małego kłamczuszka i mamiącymi, dwukolorowymi oczami, po prostu ruszyłem w dalszą drogę do szkoły. Nie chciałem się przecież spóźnić. Gdyby nie to, że obowiązkiem jest chodzenie do niej, nie postawiłbym w tym budynku nawet najmniejszego kroku. Nie znoszę chodzić do szkoły. Trzeba wcześnie wstawać, potem trzeba siedzieć na nudnych lekcjach i kisić się w ławkach bez możliwości ruszenia palcem, bo inaczej narażasz się na złość nauczyciela. Jednak widząc, że pierwsza lekcja odbywa się na manekinach, nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Wiedziałem już, że to będzie szybka zabawa, bo takie głupoty rozwalam w kilka sekund! Wyjąłem z kieszeni jedną z kilku czerwonych nitek i ukryłem ją w dłoni, aby sprawiać wrażenie bezbronnego malca. Przez ten czas, chciałem, aby każdy zajął się swoim zadaniem. Kiedy to się stało, zwężyłem jak najmocniej mogłem nić, przez co ta wyglądała jak żyłka. Oplotłem nią całego manekina, poprzez wycelowanie w kukłę palcem i zacząłem obwijać jego nogi i ręce przy złączeniach z torsem oraz tuż przy jego szyi. Kiedy wszystko było gotowe, spojrzałem na nauczyciela, który podszedł do mnie, kręcąc głową.
-Dlaczego nic nie robisz, Kagehira?-zapytał mnie.
Kiedy stał tyłem do manekina, zacisnąłem za sobą pięść, a z kukiełką... Cóż. Została rozczłonkowana, a każda część tego sztucznego ciała wylądowała w innym miejscu. Głowa na ziemi, ręce odleciały na boki, a nogi padły nieżywe przed manekina. Spojrzałem niewinnie na nauczyciela, wskazując na kukłę. W tym czasie, zabrałem nić stamtąd, która posunęła się w moją stronę niczym niewidzialny wąż i wylądowała w mojej kieszeni.
-Przepraszam, ale nie wiem co innego mógłbym już nim zrobić.-szepnąłem bardzo cicho.
Zdziwiony profesor spojrzał na kukłę i wytrzeszczył oczy. Nieco się zająknął, bo chyba nie wiedział co się dzieje. Nigdy nikomu od tak nie pokazuję, że władam nićmi. Nie zrobię tego, bo nie chcę, aby ktoś tą wiedzę wykorzystał. O nie. To, co jest moje, należy do mnie w tym moja moc. To wyłącznie moja sprawa i nikt nie ma prawa się o nią dopytywać. Niewinnie uśmiechnąłem się do profesora, a po dłuższej chwili, usłyszałem dzwonek obwieszczający koniec zajęć. Po tym wszystkim, wybrałem się na spacer po korytarzach szkoły, kryjąc dłonie pod rękawami swetra. Mi nawet w lato jest zimno, a nie lubiłem bez przerwy kichać. Było to irytujące dla mnie, jak i dla rówieśników. Kiedy ktoś na mnie znowu wpadł drugi raz tego dnia, myślałem, że krzyknę. Wziąłem jednak głęboki wdech i niewinnie spojrzałem na tego kogoś, kto wcześniej już na mnie wpadł. Uśmiechnąłem się bardzo delikatnie.
-Przepraszam, że znowu na ciebie wpadłem... Nie chciałem zrobić ci krzywdy. Wszystko w porządku?-powiedziałem cicho.
Niewinność. Zachowaj niewinność, Kagehira. Nie pokazuj siebie dla innych... Nie chcesz przecież zostać znowu nazwany potworem...
<Ktoś?>
czwartek, 21 czerwca 2018
Tyksona Croft
Jestem strasznym nadwrażliwcem. Bycie nadwrażliwcem to chodzenie po cienkiej linie: jest euforia, czyli nagła radość z drobiazgów albo depresja, czyli załamanie i upadek. Niektóre rzeczy widzę trzy razy mocniej niż inni. Tak jak zauważam różne piękne sprawy, tak widzę syf, którego ludzie nie zauważają. Wrażliwość, która daje mi masę możliwości, musi ze mnie wyjść. Jak zaczynam ją w sobie kumulować, to jest źle.
Sebastian Michaelis
Czy każdy musi je mieć? Przecież każda jednostka wie, iż jestem piekielnie dobrym lokajem.
Rivai Cantus Shubenkov
"Kieruję się swoim umysłem i logiką, a nie jakimiś ckliwymi cytatami." - Rivai
wtorek, 19 czerwca 2018
Od Taigi C.D Olivii
- Jak to się stało, że jesteś z Gaze? W sensie jak się poznaliście? - Nie byłam szczególnie zaskoczona owym pytaniem. Dziewczyna często wypytywała mnie o sprawy damsko-męskie myśląc, że nie wiem, jakie jest drugie dno tych rozmów. Fakt, że podobał jej się Mobius, był mi znany już od dawna, w sumie, zanim nawet zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać, wyczuwałam, że traktuje go lepiej niż pozostałych kolegów z klasy, ze szkoły czy swojego otoczenia. Odchyliłam głowę w tył i wypuściłam z ust powietrze. Musiałam się chwilę zastanowić, jak opowiedzieć o tym dziewczynie. Cóż, nasze pierwsze spotkanie nie należy do tych pięknych obrazów z filmów.
- W wielkim skrócie, leżał najebany jak dzika świnia na ławce, chciałam go wyminąć, ale coś kazało mi się zatrzymać. Podświadomie wyczułam, że jest orężem, niektórzy władający, którzy nie posiadają broni są w stanie ich wyczuć, postanowiłam go wykorzystać, więc wzięłam do siebie - Wzruszyłam ramionami. Wzrok czarnowłosej zdradzał, że nie spodziewała się takiej odpowiedzi.
- Wykorzystać? - Otrząsnęła się w końcu, na co się zaśmiałam.
- Oczywiście chodziło tylko o pakt - Podniosłam ręce w geście obronnym - Nie jestem aż tak zdesperowana, żeby zbierać pijaków i ich wykorzystywać seksualnie - Włożyłam kosmyk włosów za ucho.
- To jak się stało, że ze sobą zamieszkaliście? I zaczęliście być razem? - Przechyliła zaciekawiona głowę.
- A bo ja wiem, tak wyszło - Przymknęłam oczy - Idiota robił wszystko, żebym zwróciła na niego uwagę i mu się to udało - Podniosłam delikatnie kącik ust - Chcesz mnie teraz wypytać o dobre teksty na podryw Mobiusa? - Otworzyłam jedno oko, aby na nią spojrzeć. Pudrowa róż zawitała na jej policzkach. Próby schowania się za włosami nie dały za wiele.
- Nie... Nie o to mi chodziło - Mruknęła, na co tylko zwróciłam twarz ku słońcu. Na szczęście najgorsza pora, gdzie grzało niemiłosiernie, już minęła i teraz promienie słoneczne miło muskały każdą część mojego ciała.
- Taaa, jasne. Mobius jest... specyficzny.
- Dobrze się znacie?
- Tańczymy razem ciężko, żebyśmy się nie znali - Westchnęłam. Prawdą jest, że nie jesteśmy sobie obcy, ale przez to, że oboje mamy dosyć... charakterystyczne charaktery, raczej nie rozmawiamy o sprawach sercowych. - Ale nie będę o Ciebie wypytywać, o tym możesz zapomnieć - Dodałam od razu, kiedy pojawiła się między nami grobowa cisza.
- Nawet nie chciałam prosić! - Zirytowała się, na co podniosłam jedną brew. Czyżby to był aż ta drażliwy temat?
- I świetnie. Powiedz mu, prosto z mostu o co chodzi, a nie owijasz w bawełnę. Pamiętam, że nie jesteś jedyna, której wpadł w oko. Brzydki nie jest, a tajemniczość przyciąga - Podniosłam się podając jej rękę. - Tylko nie mów tego Gaze, bo znowu będzie chciał go pobić - Zaśmiałam się, kiedy złapała moją dłoń.
- Nie wiem, czy chce wiedzieć. - Pokręciła rozbawiona głową.
- Niektórych rzeczy lepiej nie wiedzieć - Mrugnęłam do niej. - Miło mi się z Tobą rozmawia, ale muszę się jeszcze pouczyć.
- Jasne rozumiem, sama mam trochę do ogarnięcia, a i tak Cię długo zatrzymywałam - Schowała dłonie w kieszenie, na co tylko wzruszyłam ramionami. - W takim razie do jutra?
- Narka! - Podniosłam dłoń na pożegnanie, idąc do swojego mieszkania. Reszta dnia minęła normalnie, nauka, jedzenie, odpoczynek, sen. Można by rzec, że kolejny nudny dzień, gdzie oprócz małego wypadu na miasto, nie działo się absolutnie nic ciekawego, jednak ostatnio rzeczywiście moje życie stało się bardziej spokojne, nie wiedziałam tylko, czy cieszyć się z tego powodu, czy wręcz przeciwnie. Patrząc na uśmiech Gaze, na Olivię, która zaczęła mnie traktować jak dobrą przyjaciółkę, Mobiusa, April, która chce mi uszyć sukienkę i resztę osób, z którymi zaczynam nawiązywać jakiekolwiek kontakty, nie żałuje tego.
Na dużej przerwie jak to zazwyczaj miałam w zwyczaju, siedziałam ze swoim jedzeniem pod rozłożystym drzewem, który dawał przyjemny cień. Nie czekając długo, obok mnie pojawiła się postać wysokiego czarnowłosego mężczyzny.
- Można? - Nim zdążyłam odpowiedzieć, siedział już obok. Zdążyliśmy wymienić dosłownie trzy słowa, kiedy naprzeciwko nas stanął Gaze wraz z Olivią.
- Chciała jeść sama, to ją zgarnąłem - Wyjaśnił z uśmiechem i dumą. Cóż osobiście nie miałam nic przeciwko, abyśmy zjedli cokolwiek w czwórkę. Rozmowa była... Normalna, rozmówki o szkole, o planach na wakacje.
- Ej w sumie ostatni wypad nam nie wyszedł, wyjdziemy w ten weekend na karaoke? - Zaproponowałam, klaszcząc w dłonie. Dosłownie wszyscy spojrzeli na mnie zaskoczeni. Udawane? Oczywiście. Jednak jakoś zrobiło mi się szkoda dziewczyny, która jedynie zerkała na czarnowłosego. Nie zbliży się do niego, rozmawiając z nim jedynie w szkole, czy podczas przerw.
- A Ty się dobrze czujesz? - Kolega z Akademika podniósł jedną brew, jakby chciał mi przekazać tym gestem, że powinnam zmierzyć sobie temperaturę.
- Dobra - Westchnęłam. - Idziemy w piątek na karaoke i gówno mnie to interesuje czy macie inne plany, czy nie, a spróbujecie nie pójść, to zobaczycie jak sobie radzę w walce wręcz - Powiedziałam pewnie, a wręcz z nutką rozkazu w głosie - Adres wyśle wam na telefon, bo nie pamiętam dokładnie - Machnęłam dłonią, wracając już obojętnie do swojego dania.
Olivia?
sobota, 16 czerwca 2018
Od Sorayi C.D Ravenisa
Wyszliśmy z klasy całą gromadą, a było nas całkiem sporo, i ruszyliśmy w kierunku hali sportowej. Jak na razie była to dla mnie jedna z nielicznych dróg, jakie tępy zdarzyło mi się przemierzyć. Dość często odwiedzam też bibliotekę... Tak w szkole sportowej też mają biblioteki!, no i inne sale wykładowe. Jak dotąd obyło się bez wizyt u psychologa, higienistki, czy dyrektora. I oby tak jak najdłużej pozostało. Nie chcę mieć kłopotów już na samym początku bycia w nowej szkole. Teraz mam przynajmniej czas na skupienie się na celach, których w poprzedniej szkole nie mogłam osiągnąć. Mój ojciec po cichu liczy na to, iż zrobię karierę sportową. Natomiast mama chciałaby, abym pociągnęła dalej balet. Nie ukrywam, że sprawia mi on ogromną frajdę. Uwielbiałam w Wenezueli zajęcia z tańca, lecz tutaj... Jakoś mnie coś... zablokowało. Dlatego nie zapisałam się do szkoły tanecznej. Może problem tkwi w tym, że się po prostu boję? Sama nie wiem tak dokładnie czego, ale chyba tak jest. Może okazałabym się nie dość dobra...
Gdy już dotarliśmy na salę, ustawiono nas w dwa rzędy. Ravenis, może i wydawał się odrobinę zagubiony, ale szybko się odnalazł. Ustawił się zaraz za mną i zaczął dokładniej przyglądać się pomieszczeniu, w jakim się właśnie znajdowaliśmy. Też to uczyniłam za jego przykładem, jednakże mnie takie miejsca były już znane aż za dobrze, a nawet bym rzekła, że aż do bólu.
– Jak myślisz, czego chce? – usłyszałam obok siebie, tuż przy swoim prawym uchu cichy głos Ravenisa. Jego oddech owiał moją skórę, a ku mojemu własnemu zaskoczeniu było to nawet przyjemne doznanie. Uśmiechnęłam się od razu, a raczej uśmiech jakoś tak sam wkradł mi się na usta, nim pomyślałam w ogóle o nim.
– Strzelam, że chciał nieco pozrzędzić na temat najbliższych zawodów. Zapewne udało mu się ubłagać dyrekcję, by przyznano mu dodatkową godzinę na treningi, czyli jednym krótkim stwierdzeniem jest: zapowiada się niezła harówka dla uczestników zawodów, a także dla tych, co się na nie nie zapisali, a to z kolei oznacza, że jesteśmy w ciemnej dupie. No wspaniale.
Niedługo po tym trener zaczął rozprawiać o aktywności fizycznej, o zawodach, o sukcesach i o tym, jakie to mamy ogromne szczęście móc reprezentować właśnie tę szkołę. Jak tak dalej na niego popatrzyłam, to od razu do głowy wpadło mi jedno określenie, a mianowicie: sportowy, niespełniony fanatyk, aczkolwiek mogą to być tylko pozory. Przecież prywatnie może być zupełnie innym człowiekiem.
– Ok, to tyle, jeśli chodzi o wiadomości informacyjne. Chętnych na mistrzostwa gimnastyczne zapraszam do mnie później, do mojego biura, tak samo tych, co chcą się zapisać na zawody łyżwiarskie. A teraz, skoro już tu jesteśmy, zapraszam szanowne towarzystwo do szatni. Przebierzcie się i za dziesięć minut widzę was tu zwartych i gotowych! Jazda!
Po tychże słowach cała nasza, chwila. Jak to ujął nasz uroczy i przezabawny trener? Nasze szanowne towarzystwo ruszyło w stronę szatni. Oczywiście nie było one koedukacyjne. Dziewczyny miały swoją, jak i chłopcy. Cóż innego mogłam się spodziewać? Tak jest przecież w każdej szkole na ziemi. Odwróciłam się i spojrzałam na mojego nowego kolegę. Jako że był o wiele wyższy ode mnie, musiałam lekko zadrzeć głowę do góry, by móc spojrzeć mu w oczy. Biła od nich przyjemnie miła, ale i specyficzna energia. Dobrze mu z oczy patrzyło. Coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że jest on dobrym człowiekiem. Uśmiechnęłam się do niego nieśmiało.
– To jak, nadal chcesz zostać, czy wolisz wrócić do swoich instrumentów? A tak właściwie to, czy mogę zadać ci pytanie? – już miał mi odpowiedzieć, gdy nagle, no jak z podziemi, wyłonił się obok nas trener z tą swoją nieodłączną piłką do kosza i gwizdnął nam niemal swoim gwizdkiem przy uszach.
– Co wy tu jeszcze robicie? Reszta już dawno poszła się przebrać, a wy tu sobie kółko dyskusyjne urządzacie! – wykrzyczał do nas. Moje biedne, krzyczące z bólu bębenki w uszach chyba zaczęły krwawić... – A ty to kto? Pierwszy raz cię tu widzę. – Zmierzył Ravenisa podejrzliwym spojrzeniem, które nagle zmieniło swój charakter i stało się bardziej... Jakby to ująć, bardziej zaskoczone. – Chłopcze, ty się, aby na pewno nie zgubiłeś?
Od Keyi - Zlecenie 5
Bicie serca rozchodziło się po całym moim ciele. Mokre od potu ciało błagało o jeszcze więcej. Nogi, chociaż już zmęczone, wciąż kazały biec. Nie opierałam się im, a tylko pozwoliłam działać. Słońce powoli chowało się za horyzont, jednak nie zamierzałam w tym momencie zastopować. Myśl o tym, że wciąż muszę pracować nad swoją sylwetką oraz kondycją wygrywała.
Wtedy dobiegłam pod małą wioskę. Większość domów była drewnianych, ale pięknie zdobionych. Zieleń wydawała się tutaj jeszcze zieleńsza od tej w centrum. Widziałam ją po raz drugi w życiu, a na jej temat nie było zbyt wielu informacji. Zatrzymałam się, nabierając łapczywie powietrza i opierając ręce o kolana.
Z informacji, które posiadałam, wiedziałam, że tutejsi mieszkańcy raczej nie lubią być w centrum uwagi. Żyją według własnych zasad.
Nie byłam do końca pewna czy w ogóle wpuszczają osoby z „zewnątrz”. Ruszyłam jednak do przodu zaciekawiona pięknie zdobionymi budynkami. Mijając mieszkańców, mogłam się spotkać z ich dość negatywnie nastawionymi spojrzeniami. Wyglądali również na zaniepokojonych. Czyżby moja obecność tak bardzo na nich wpływała?
Nagle przede mną pojawiło się dziecko, które runęło na ziemię. Niemal odruchowo przy nim kucnęłam. Chociaż nie do końca byłam pewna czy mogę pomóc.
- Nic ci nie jest? – pomogłam mu wstać i otrzepać ubranko.
Była to mała dziewczynka o pięknych włosach w odcieniu wręcz złotym. Jej oczy również miały podobny kolor. Pierwszy raz widziałam taką urodę. Mała nie reagowała na moje pytanie, widocznie za mała, aby umieć mówić. Co do dzieci – moje doświadczenie jest zerowe.
Zauważyłam, że ma potłuczone kolano, z którego wydobywała się krew. Wyciągnęłam z kieszeni chusteczki, ale kiedy miałam otrzeć ciecz, dziewczynka zniknęła.
Zdezorientowana wstałam i zobaczyłam, że to jakaś dziewczyna zwyczajnie wzięła ją na ręce. Wygadała na moją rówieśniczkę. Zaczęła ją całować w czółko i przytulać. Dziecko od razu się uspokoiło.
- Dziękuję. – spojrzała na mnie. - Tylko na chwilę spuściłam cię z oczu i już robisz sobie krzywdę. Twoja mama mnie chyba zabije.
Tym razem zwróciła się do złotowłosej. Ja za ten czas zdążyłam dokładnie ją zilustrować. Miała niemal takiego samego koloru jak moje włosy, jednak jej oczy wyglądały na wręcz nienaturalnie czarne. Była wyższa ode mnie, ale chudsza. Mimo wszystko jej wyraz twarzy wyglądał tutaj jak na razie najbardziej przyjaźnie.
- Jestem Ami, opiekuję się nią. Może masz ochotę na herbatę? – zapytała, wyrywając mnie z dalszych przemyśleń.
Zmarszczyłam brwi, lekko się uśmiechając. Nie byłam pewna co do jej zamiarów. Szybko analizując, postanowiłam się zgodzić. Niedługo potem znalazłam się w bogato urządzonej chatce z filiżanką herbaty. W pomieszczeniu unosił się przyjemny zapach świeżych kwiatów.
Moja obawy co do jej osoby okazały się zbędne, gdyż okazało się, że jest bardzo miła. I faktycznie mamy po tyle samo lat. Co do tego się nie pomyliłam. Opowiedziała mi nieco o sobie i dowiedziałam się, że jest tutaj od niedawna. Zarabia na życie właśnie poprzez opiekę nad dziewczynką i ma zapewnione wszelkie potrzebne do życia wymogi.
- Nie chce być niemiła – zaczęłam, odpowiednio dobierając każde słowo. – Ale zastanawia mnie zachowanie mieszkańców. Wyglądają, jakby w ogóle nie tolerowali obcych.
- To prawda. – przyznała, cmokając. – To przez ostatnią sytuację. Żyją oni dzięki występowaniu pewnych pereł. Tylko to zapewniało im możliwość zakupu jedzenia i reszty potrzebnych do życia rzeczy. Niestety od jakichś dwóch tygodni grasuje tam potwór i nie mają możliwości ich zbierania. - odchyliła się na krześle do tyłu, nieco pochmurniejąc.
- To trochę dziwne. – stwierdziłam.
- Pojawienie się potwora czy występowanie pereł? - zaśmiała się.
- Opcja numer jeden. Po prostu zastanawia mnie, skąd się tak nagle pojawił.
Poruszyłam filiżanką, patrząc na odbijające się od krawędzi małych fali napoju. Nie mogłam uwierzyć, że stwór pojawił się bez żadnego powodu. Zauważyłam w oczach towarzyszki błysk, który równie szybko zniknął, co się pojawił. Pomimo iż była naprawdę miła, nie potrafiłam się do niej przekonać.
- Nikt tego nie wie. Było kilku śmiałków, którzy chcieli coś z tym zrobić, ale jest zbyt silny. Jeśli sprawy nadal się utrzymają ludzie, będą zmuszeni stąd odejść.
Posmutniała, podpierając dłońmi brodę. Jej emocje wydawały się aż nazbyt odczuwalne.
- W sumie – uśmiechnęłam się cynicznie. – Chcę go zobaczyć.
Wiele godzin treningów, wiele nadwyrężonych mięśni. Pora zobaczyć jak bardzo się poprawiłam. Czy robię w ogóle jakieś postępy? Chcę być najlepsza. Muszę być najlepsza. Jak inaczej mogę udowodnić swoją siłę, jak nie pokonując stwora? Jednak w żadnym wypadku nie wolno ignorować siły wroga.
- Nie chce tam iść, zbyt bardzo się boję. – wzdrygnęła się.
Podała mi jedynie wskazówki do miejsca występowania stwora. Obiecałam, że zatrzymam je dla siebie, aby informacja nie wpadła w niepowołane miejsce. Wiele złodziei z pewnością chciałoby zyskać taki skarb.
Ponieważ robiło się coraz ciemniej, nie poszłam tam od razu. Przeanalizowałam moją obecną sytuację i doszłam do wniosku, że lepiej poczekać. Wróciłam do mieszkania i porządnie się wyspałam, aby zaraz z rana ruszyć we wskazane miejsce. Zabrałam ze sobą potrzebną broń oraz odpowiedniejszy strój. Splotłam również włosy w dość niedbały kucyk.
~~~
Na miejscu pojawiłam się dość szybko i bez większych problemów. Starałam się pozostać w cieniu i na początku zrobić rozeznanie terenu. Jezioro było duże, a wokoło rosło wiele roślin. Nigdy nie widziałam potwora, musiał mieć jakąś kryjówkę. Drzewa tutaj były stosunkowo młode, więc w razie walki ich nie wykorzystam. Widać było również piękny wodospad, który wydawał się wręcz żywy.
Raczej nastawiałam się na walkę wręcz niż użycie magicznej mocy. Jednak biorąc pod uwagę nieznajomość siły wroga, nie wykluczałam takiej opcji.
Traktowałam to jako trening. Starałam się wyostrzyć ludzkie zmysły, aby jak najlepiej wyszkolić ciało. Moja moc wymagała odpowiednich parametrów do utrzymywania kontroli nad „lepszymi” duchami.
Nie lubiłam jednak jej używać. Czasami przeklinałam to, że w ogóle ją posiadam. Zastanawiałam się, czy nie byłoby lepiej, gdybym po prostu urodziła się zwykłym człowiekiem. Jak wtedy wyglądałoby moje życie? Nigdy nie poznałabym, czym jest świat magii. W tym miasteczku nie muszę się ukrywać, ale nie czuję się również wyjątkowa.
Ruszyłam powoli do akcji. Nie bardzo orientowałam się, gdzie znajdę olbrzyma. Postanowiłam, że go zwabię. Plan był prosty i już po chwili po okolicy rozległ się głośny ryk. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, który żądał krwi. Oblizałam usta, przygryzając następnie wargę. Prawa dłoń sięgnęła po mały sztylet, a lewa delikatnie dotknęła naszyjnik. Wzięłam głęboki wdech, słysząc, jak nadchodzi.
Wtedy przede mną pojawił się stwór. Był ogromny i obrzydliwie brzydki. Unosił się od niego potworny odór, który sprawił, że nie mogłam się poruszyć. Próbowałam coś zrobić, ale jedyne co mi się udało to patrzeć, jak unosi wielkie łapsko. Zacisnęłam mocno zęby, przyjmując pierwszy cios. Odrzucił mnie na tyle daleko, abym nie mogła się przez chwilę podnieść.
Otworzyłam niepewnie oczy, otrząsając się po uderzeniu. Z tej odległości mogłam dostrzec, że to właśnie jego zapach ma odznaczający się kolor. Musiał mieć jakieś właściwości, które sprawiały, że nie mogłam się poruszać. Syknęłam przez zęby parę przekleństw, stając na równe nogi.
Otarłam krew, która sączyła się z rozciętej wargi.
Dopiero po chwili znów ruszył na mnie. Szybko oceniłam, że jest to jedynie masa bez mózgu. Zachowywał się trochę jakby, był przez coś kontrolowany. Wydało mi się to podejrzane.
Ruszyłam naprzód, aby odegrać się na przeciwniku. Zrobiłam parę uników, ale prawie w ogóle nie udawało mi się zadać mu obrażeń.
- Co z tobą jest?! – wydobyłam z siebie poirytowany krzyk.
Nie reagował. To jeszcze mocniej utwierdziło mnie w tym, iż jest to bezmózgi stwór. Pobiegłam wzdłuż brzegu, czekając aż ruszy za mną. Wedle moich oczekiwań zrobił to. Kiedy już mogłoby się wydawać, że ma mnie na muszce, jak wykonałam nawrotkę i prześlizgnęłam się pod jego nogami. Skoczyłam do góry i zaatakowałam jego kark. Oplotłam nogami olbrzymią szyję i zanurzyłam sztylet w potężnym karku. Każdy cios zdawał się dla mnie coraz większą przyjemnością. Poczułam, jak jego ciepła krew pada na moje ciało.
Chciałam więcej. Więcej krwi i jego bólu.
Moją passę przerwały jego pazury, które gwałtownie wbił w moje uda. Jednym szarpnięciem zerwał mnie z siebie i uderzył o ziemię. Zdążyłam zasłonić się rękami i nieco zamortyzować upadek. Tym razem mój atak zadziałał i czułam, że jego siła maleje. Nie oznaczało to jednak, że zamierza dać się łatwo zabić.
Z jego szyi sączyła się ciemna krew, jednak nadal się poruszał. Powoli sama traciłam siły, a to była dopiero obrona. Zawiodłam się na własnej sile. Wycofałam się na chwilę, skutecznie chowając.
Bestia wciąż krążyła, wydając z siebie potworne ryki, a ja próbowałam obmyślić plan. Moje ciosy nie zadawały mu zbytnich obrażeń. Jedynie szyja różniła się od reszty ciała i pozostawała jedyną opcją do zadania ciosu ostatecznego.
Spojrzałam na własne uda, które nie wyglądały za dobrze. Rany były na tyle głębokie, aby na jakiś czas mnie spowolnić. Nie zamierzałam się jednak poddać. Wygram to, nawet jeśli miałabym walczyć cały dzień. W końcu mi się uda.
Zacisnęłam dłoń na rękojeści zakrwawionego sztyletu i powoli przykucnęłam. Stwór jednak zniknął. Wstałam gwałtownie, marszcząc czoło i rozglądając się na boki. Wtem zauważyłam krótki ruch nad głową i w ostatniej chwili uniknęłam spotkania z bestią. Wykonał ruch, którego po nim się nie spodziewałam. Dał mi jednak szansę na przeprowadzenie ataku. Wyskoczyłam do góry i kopnęłam go w paszczę. Złapał mnie za drugą nogę, jednak wykorzystałam to i przeniosłam na nią cały ciężar, ponownie się odbijając. Robiłam to szybko i sprawnie. Również dzięki treningowi płuc mogłam trzymać powietrze dłużej niż przeciętny człowiek. Byłam niższa, lżejsza i sprytniejsza. Tylko dzięki jego wielkiej masie mogłam działać szybciej. Wtedy zanurzyłam własne kciuki w jego gałkach ocznych. Słychać było jedynie głośne pstryknięcie, a kiedy wypuścił moją nogę, aby złapać za wydłubane oczy – ja ponownie skoczyłam i wbiłam się w jego kark. Tym razem zrobiłam to z użyciem małej ilości mocy. Użyłam jednego z szybko znalezionego ducha i utworzyłam szpulę w drugiej ręce, która odrzuciła mnie, pozwalając zanurzyć w jego ciele wręcz połowę ręki.
Wtedy wydał z siebie ostatni przerażający ryk i wyzionął ostatni oddech. Padł na ziemię martwy, przygniatając i brudząc mnie krwią.
Wygramoliłam się spod cielska i kucnęłam przy martwym stworze. Był obrzydliwy. Łapałam powietrze głośno i niechlujnie. Odór po chwili został rozwiany, a ja wyciągnęłam rękę z powoli sztywniejącego mięsa. Patrzyłam teraz na jego krew i nie mogłam przestać. Czułam, jak pojawia się u mnie żądza mordu.
- Tylko jego miałam! – na mojej szyi zacisnęły się czyjeś dłonie.
Wbiłam w nie paznokcie i sprytnym ruchem się uwolniłam. Wtedy odwróciłam się do osoby, która mnie zaatakowała.
- Wiedziałam! - krzyknęłam triumfalnie.
Była to opiekunka złocistowłosej. Nie byłam pewna co do jej zamiaru już na początku. Wydawała mi się dziwna, a jej sposób okazywania emocji aż nazbyt przekonujący.
- Zabiłaś go… Zabiłaś mojego kochanego… - łkała.
Pamiętam, jak czytałam kiedyś o pewnej mocy, która pozwalała wytworzyć żywe istoty. Wymagało to jednak wielkiego poświęcenia ze strony maga. Moc ta okazała się zbyt niebezpieczna. Dziecko, u którego ją stwierdzono poddawane, było wielu zabiegom w wyniku, czego w większości wypadków umierało.
- Po co ci to? Po co ci śmierć niewinnych? – przyjęłam łagodną postawę, pozostając nadal w gotowości.
Nie atakowała mnie. Klęczała nad martwym i dotykała go, próbując ocknąć.
- Nie rozumiesz. Nie mam prawa bytu na tym świecie. Wiecznie potępiona…
Mówiła z żalem i wyraźną złością. Powoli wstała i przeszyła mnie swoim zimnym wzrokiem.
- Więc mi wytłumacz. – starałam się zachować spokój.
- Jestem już tylko zwykłym człowiekiem. Nie mam niczego!
Rzuciła się na mnie z krzykiem i łzami. Jedyne co robiłam, to odpierałam jej ataki, które były słabe i mało bolesne. Pomimo tego moje ciało nie było w najlepszej kondycji i każdy ruch sprawiał mi ból.
- Zabiję cię! – wykrzyczała mi prosto w twarz, stojąc naprzeciw.
- Więc zabij. – lekko się uśmiechnęłam, wskazując klatkę piersiową.
Patrzyłam w jej oczy, które wyrażały jedynie pustkę i ból. Ale z jakiegoś powodu mnie nie zabiła. Chciała uciec, jednak zdążyłam złapać ją za kostkę i skutecznie powalić.
- Czasami musimy coś stracić, aby zacząć żyć.
Jej szczęka wyraźnie się zacisnęła, a ja pozwoliłam jej odejść. Opadłam bez sił na ziemię, wciąż patrząc za znikającą dziewczyną. Z jakiegoś powodu postanowiłam za nią nie biec i pozostawić samą. Nie miałam powodów, aby nie wierzyć, że nie ma już mocy. Tak również pisało w książce.
Pomimo całego zajścia byłam z siebie nawet zadowolona. Stwór był naprawdę silny i okazał się trudnym przeciwnikiem. Udało mi się go pokonać samej. Chociaż obrażenia, jakich doznałam, zdecydowanie wskazywały na to, że powinnam jeszcze więcej ćwiczyć. Wciąż byłam za słaba.
Wróciłam do wioski i szybko ogłosiłam nowinę. Ludzie z początku mi nie wierzyli, ale po sprawdzeniu na własne oczy wszyscy bardzo mi dziękowali. Otrzymałam od nich niezbędną pomoc medyczną i wiele pochwał. Wieczorem rozpalili ognisko, na którym naturalnie zostałam. Czułam się jak bohaterka.
Siedząc przy ognisku, myślałam nad dziewczyną znad jeziora. Nawet teraz nadal szukałam rozwiązań, które mogłam zastosować.
- Dziękuję. – usłyszałam szept, a obok przysiadła się kobieta.
- To nic takiego. – odparłam, odwracając ku niej wzrok.
Byłam pewna, że to po prostu kolejna mieszkanka wioski. Zamarłam, nic więcej nie dodając, kiedy zorientowałam się, że to właśnie ona. Wyglądała na spokojną i zadowoloną.
- W końcu się uwolniłam. – westchnęła zadowolona.
Dokładnie mi wytłumaczyła, że owszem to była jej moc. Ryzyko, które poniosła, było dla niej zbyt wielkie. Straciła bliskich i w końcu sama się zatraciła. Wtedy powstała jej druga osobowość, której nie kontrolowała. Nikt nie mógł jej dostrzec, ale dzięki mojej mocy mogłam to zrobić. Zabicie potwora było jednoznaczne z zabiciem złej strony Ami. Teraz w końcu może żyć jak normalny człowiek. Bez mocy i bez zagrożenia. Osoby bliskie jej sercu mogą żyć.
Pomimo wielkiego zmęczenia i wycieńczenia cieszyłam się tym przeżyciem. Doświadczyłam czegoś, co zapadnie mi w pamięci do końca życia.