wtorek, 10 lipca 2018

Od Finleya C.D Kagehiry

Podniosłem się z ziemi i wlokąc za sobą nogi, wszedłem do łazienki. Miałem na wpół zamknięte oczy. Przyłożyłem dłoń do ściany i szedłem blisko niej, aż nie natrafiłem na ubikacje, a potem na zlew. Odkręciłem wodę i oblałem sobie twarz chłodną wodą. Zebrałem ciecz z oczu i spojrzałem na siebie w lustrze. Miałem we włosach białe piórka, a na ustach szminkę?! Szybko ją wytarłem i wyszedłem z łazienki. Dopiero wtedy zauważyłem, w jakim stanie był mój pokój; kołdra i poduszki leżały oddzielnie na ziemi, jedna z poduch była rozerwana, wystawały z niej białe piórka, takie same, które miałem w swojej fryzurze. Ołówki leżały na ziemi, krzesła były wywrócone… czułem się, jakbym wszedł do obcego domu, przez który parę minut temu przeszedł huragan. Wszedłem w głąb tego chaosu i zobaczyłem dziewczynę, która leżała na moim łóżku z zawiśnięto głową poza brzegiem i cicho pochrapywała.
- Susan… - szturchnąłem siostrę palcem, ale ta jedynie wydawała z siebie niezadowolony pomruk. - Wstawaj… - szturchnąłem ją pod żebra, na co się zgięła i zleciała z łóżka. Wyglądała podobnie jak ja; miała pióra we włosach i nie mogła otworzyć oczu.
- Bratku… daj mi jeszcze chwilę – wróciła do snu, ale ja chwyciłem poduszkę i ją uderzyłem w twarz. Siostra nie mogła dać mi wygrać, dlatego wstała i chwyciła rozerwaną poduszkę, nie widząc, jak cała jej zawartość ląduje na ziemi.
Co my tutaj wczoraj robiliśmy? A tak… Przyszła do mnie twierdząc, że nocuje. Pokłóciła się ze swoją współlokatorką, a żeby dać upust swoim emocjom, rozegraliśmy długą i wyczerpującą walkę na poduszki. Szminkę na ustach miałem za wyśmianie się z jej koloru; była dla niej za ciemna, dlatego stwierdziła, że jeśli ma w to uwierzyć, musi pomalować swojego bliźniaka, by móc to sprawdzić. Po tym czynie rozpoczęła się kolejna bitwa… która doprowadziła mój pokój do takiego stanu.
Susan się rozejrzała i zaczęła śmiać. Wygrzebała spod kołdry swój telefon i krzyknęła:


- O matko! Prawie dziewiąta! - wszystko zaczęło dziać się bardzo szybko. Su spakowała swoje rzeczy i zamknęła się w łazience. Ja ignorując stan mojego pokoju (będę miał przechlapane, jeśli wejdzie tu któryś z opiekunów) szybko się spakowałem i ubrałem w jakieś czyste rzeczy. Razem z siostrą wręcz wybiegliśmy z pokoju, prawie zapominając go zamknąć. Każdy z nas pobiegł w przeciwne strony. Zostało mi dosłownie parę minut na zjawienie się w szkole. Zatrzymałem się na chwilę dysząc i wyjąłem telefon.
- Co za… - burknąłem niezadowolony. Przecież było dopiero wpół do dziewiątej! Mieliśmy jeszcze dwadzieścia minut do szkoły, więc po co ja biegłem? Usiadłem na ławce i chwilę na niej posiedziałem, aż serce przestało mi walić jak szalone. Dopiero po niecałych dziesięciu minutach kontynuowałem swoją drogę do szkoły, jednak przypominając sobie, że nie mam niczego na przerwę, zawróciłem się do najbliższej piekarni. Przyspieszyłem kroku, wpadając na nieznaną mi osobę, która szybko mnie wyminęła. Jedynie co zobaczyłem, to mundurek, który nosi się w mojej szkole.
Kupiłem dwie bułki i ruszyłem do szkoły, znowu biegnąc. Zdążyłem dwie minuty przed dzwonkiem. Niestety nie potrafiłem do końca skupić się na lekcji. Byłem okropnie zmęczony, miałem ochotę przysnąć, ale nie mogłem. Zbyt długo się bawiliśmy…
Na trzeciej głównej lekcji nie wytrzymałem. Oparłem głowę o rękę i na chwilę zamknąłem oczy. Niestety nauczyciel nie pozwolił mi spać dłużej niż trzy minuty. Uderzył pięścią w stół i jakby nigdy nic, kontynuował monolog. Przetarłem oczy i starałem się słuchać, ale gdy usłyszałem dzwonek, jako pierwszy wybiegłem z klasy. Ruszyłem do łazienki, gdzie oblałem twarz zimną wodą. Podziałało od razu, wyszedłem z toalety i ruszyłem korytarzem w stronę wyjścia. Byłem okropnie głodny. Na chwilę zawiesiłem wzrok na swoich butach, gdy nagle na kogoś wpadłem.
- Przepraszam, że znowu na ciebie wpadłem... Nie chciałem zrobić ci krzywdy. Wszystko w porządku? - usłyszałem cichy głos. Spojrzałem na chłopaka mniej więcej mojego wzrostu, o ciemnych krótkich włosach i dwukolorowych oczach. Raptownie pomyślałem o siostrze; zwariowałaby na widok tego chłopaka, głównie przez jego heterochronie. No, chyba że nosi soczewki.
- A to ty na mnie wpadłeś na ulicy? - pokiwał głową, lekko się uśmiechnąłem. - Nic mi nie jest. To chyba ja wpadałem na ciebie. Najpierw prawie nie zdążyłbym do szkoły, a teraz się zamyśliłem.
- Najmocniej cię przepraszam. T-Też powinienem uważać. W-Wybacz mi – chwilę milczałem, przyglądając mu się. Śmiesznie się jąkał. Stwierdziłem, że przydałoby się go lekko rozluźnić.
- Idziesz gdzieś? - zapytałem.
- Cóż, nie miałem nic w planie. N-Nie mam wielu znajomych – słysząc to, przypomniało mi się moje dzieciństwo, w którym miałem tylko siostrę. Większość wolała się ze mnie śmiać; z tego, że maluje, że mam znak na czole w postaci wielkiego wozu i z tego, że pomagam rodzicom na farmie (to był też powód, dla którego moja siostra nie miała znajomych).
- Chodź ze mną, przyda mi się towarzystwo. Idę znaleźć jakieś wolne miejsce, by coś zjeść – zaproponowałem.
- Dobrze. Bardzo c-chętnie – ruszyliśmy korytarzem. Wszystkie ławki były zajęte, dlatego wyszliśmy na zewnątrz. Zajęliśmy wolne miejsce przy drzewie.
- Tak w ogóle, jestem Finley Rennegas – przedstawiłem się.
- Kagehira Tamarel, miło mi ciebie poznać… - ścisnęliśmy sobie dłonie. Zdjąłem plecak i położyłem go sobie na kolanach. Wyjąłem z niego bułkę i spojrzałem na chłopaka, którego wzrok był wbity w ziemię.
- Nie jesz?
- C-Cóż... Zostawiłem moje bentō chyba na blacie w kuchni... - nerwowo podrapał się po karku. - Nie krępuj się. Wytrzymam bez – zapewnił. Wyjąłem z plecaka drugą bułkę zapakowaną w woreczek i mu ją podałem.
- Trzymaj, kupiłem dwie.
- Oh... D-Dziękuję, ale nie wiem, czy powinienem... Ile za nią zapłaciłeś? O-Oddam ci.... - zaczął grzebać w kieszeni spodni. Zaśmiałem się w duchu. Żeby każdy człowiek tak chętnie oddawał pieniądze, zamiast gromadzić długi, a potem wyzywać tych ludzi, że są sknerami… jak mnie kiedyś.
- Nie musisz mi oddawać. Mam tylko nadzieje, że nie masz uczulenia na czekoladę – mimo wszystko wyjął pieniądze z kieszeni i mi je dał.
- Muszę o-oddać. Nie mam, na szczęście. - zaśmiał się nerwowo. Spojrzałem na monety, dając za wygraną, ale wiedząc w głowie, co z nimi zrobię, by po części mu je zwrócić.
- Za dużo – oddałem mu połowę i schowałem resztę do kieszeni. - Tak właściwie, to co to jest bentō – zapytałem. Pierwszy raz słyszałem o czymś takim.
- Bento...? N-Nie wiesz? To taki mały posiłek, który mogę mieć zawsze przy sobie. Takie... Wasze drugie śniadanie. Jestem z Japonii i często mylę nazwy... - zaśmiał się, drapiąc lekko palcem swój policzek.
- Takie z sushi? - zapytałem, by być pewny, że dobrze myślę. Susan raz kupiła małą paczuszkę, mówiąc, że to bentō.
- Cóż, nie ma tam zawsze sushi, ale tak, też może tam być sushi…
- Dla mnie drugie śniadanie to zwykła bułka. Jestem z Castleconor. Taka mała wioska parędziesiąt kilometrów od Lullaby.
- Cóż, nie wiem, gdzie to jest. Ja z kolei jestem z niewielkiej wsi blisko Tokio. Przeprowadziłem się tutaj z powodu szkoły i niemałych problemów w Tokio… - pokiwałem twierdząco głową. W pierwszej chwili chciałem zapytać co to były za problemy, ale szybko z tego zrezygnowałem. Jeśli będzie chciał, sam mi je powie.
- Ja z powodu szkoły. Dlaczego wybrałeś artystyczną? - zjadłem prawie połowę bułki. Bardzo przyjemnie mi się z nim rozmawiało, chociaż wydawał się bardzo nieśmiały. Plus był taki, że przestał się jąkać.
- Kocham szyć i malować. Dla mnie to uwolnienie tego, co czuję. A ty? Dlaczego?
- Ja nic innego nie potrafię. Śpiewam jak duszona kaczka, tańczę gorzej, niż śpiewam, nie potrafię udawać kogoś, kim nie jestem, jestem beznadziejny w sporcie... tylko malowanie mi zostało.
- Cóż, nie martw się. Wierzę, że kiedyś może uda ci się znaleźć coś, co ciebie też zainteresuje. - uśmiechnął się uroczo, co odwzajemniłem.
- W sumie to lubię malować, najbardziej krajobrazy – spojrzałem przed siebie. Masa ludzi znajdowała się na zewnątrz i każdy był zajęty sobą lub swoim rozmówcą. Zauważyłam jakiegoś niedużego psiaka, zapewne bezpańskiego, który w tej chwili obwąchiwał drzewo, przy grupce jakichś chłopaków. Miałem kontynuować rozmowę, gdy nagle jeden z grupy wstał, podszedł do psa i go kopnął, każąc mu się stąd wynosić. Psiak zaskomlał i wystraszony, zamiast uciec, skulił się. Został ponownie kopnięty, a we mnie coś pękło. Wstałem i pędem pobiegłem w tamtą stronę, zostawiając plecak na ziemi i nowego znajomego na ławce, który zapewne nie wiedział, o co mi chodzi. W końcu urwałem w połowie zdania.
Nie myśląc nad niczym, nim chłopak wymierzył kolejny cios w stronę bezbronnego kundla, stanąłem obok, zamachnąłem się i uderzyłem z pięści atakującego, który zatoczył się do tyłu.
- Zostaw tego psa idioto – powiedziałem, stając przed psiakiem, który zamarł w bezruchu. Chłopak podniósł się z ziemi. Dotknął swojego nosa i spojrzał na krew, która została mu na ręku. „Matko, zaraz umrę” przeszło mi przez myśl widząc, że wróg jest ode mnie większy. Mimo to odwaga i siła mnie nie opuściły (a także głupota). Byłem gotów stanąć do walki, chociaż wiedziałem, że dużych to ja szans nie mam.

<Kagehira?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz