wtorek, 31 lipca 2018

Od Sorayi C.D Hao


Nie wierzyłam, że na serio można być takim... Ach… Nie wiedziałam, jak to w ogóle nazwać. Zawsze starałam się nie patrzeć na ludzi jak na przysłowiowe „okładki”, no ale cała ta niedorzeczna wręcz sytuacja w sklepie? Nie ukrywałam, że wkurzyłam się, gdy tamte dziewczyny zaczęły mnie mieszać z błotem, lecz nie miałam zamiaru się nimi przejmować. No bo po co? Dobra, Sor, skup się na teraźniejszości. Rodzice coś do ciebie mówią. Wzięłam głęboki wdech, wyjęłam słuchawki z uszu, po czym z lekkim uśmiechem spojrzałam na ojca, który od kilku minut próbował wydostać mnie z mojego małego, prywatnego świata.
– Tak, ojcze? – spytałam, posyłając mu jeszcze mniej weselsze spojrzenie.
– Wreszcie do nas przemówiłaś. Czy możesz, z łaski swojej... – Zaakcentował dwa ostatnie słowa, – ...schować ten telefon? Mówię do ciebie od dobrych dziesięciu minut!
– Już, już… – mruknęłam. Schowałam urządzenie wraz ze słuchawkami do plecaka. – To idziemy do tej biblioteki? Nie mam jeszcze wszystkich książek do szkoły, a jutro będą mi potrzebne.
– Jakbyś nie bujała w obłokach, Sorayo Sol Dreyar, byś wiedziała, że właśnie to do ciebie mówiłem. Zobaczysz, zabiorę ci ten cholerny telefon. – No ładnie, użył moich obu imion… Przewróciłam jedynie lekceważąco oczami, jednocześnie się lekko uśmiechając. Wiedziałam bowiem, że tata i tak by mi tego ustrojstwa nie skonfiskował. A nawet jeśli… Nie ukryłby go przede mną. Ja i moje słuchaweczki byłyśmy nierozłączne.
– Saron! Nie uruchamiaj się, a przy okazji mnie. Daj naszej córce spokój.
– Dziękuję ci, moja ty najdroższa mateczko! – Wyszczerzyłam się do mamy, która to próbowała uspokoić mojego młodszego brata. Katsuya był wyjątkowo niespokojny, co nieco niepokoiło moją matkę. Podeszłam do niej i brata, którego to miała na kolanach. Na jego bladych, acz pyzatych policzkach skrzyły się w słońcu świeże ślady po łzach. Potarmosiłam go delikatnie po ciemnej czuprynie. Katsuya to mój mały braciszek. W ogień bym za nim wskoczyła.
– Dobra, chodźmy. Noc nas tu zaraz zastanie… – Nawet na mnie nie czekając, ten mój narwany tatuś zaczął iść beze mnie do biblioteki. Bez słowa pognałam za nim, machając jedynie mamie i bratu na do widzenia.

– Poczekaj no na mnie! – zawołałam na nim. Ten obejrzał się za siebie, uśmiechnął tak po swojemu, co oznaczało, że jego ostatni wybuch gniewu z przed chwili odszedł już w zapomnienie. – Wiesz w ogóle, gdzie jest ta biblioteka? – spytałam, zrównując się z nim krokiem. Ludzie, których mijaliśmy, przypatrywali się nam. Chyba nieczęsto widzieli tu Latynosów, takich jak ja i moja rodzina. Nasza niemal jak śnieg biała skóra przyciągała uwagę, nie da się ukryć.
– Jesteśmy w sumie niedaleko. – Po tym, jak tata to powiedział, skręciliśmy w prawo, przeszliśmy kawałek chodnikiem, a po chwili stanęliśmy przed sporym budynkiem biblioteki miejskiej. Spodziewałam się raczej czegoś… no nie wiem, mniej okazałego? W Macaraibo biblioteki były, co tu ukrywać, znacznie mniejsze. Ta tu była wręcz ogromna! A co to będzie, jak już znajdziemy się w środku? Aż mnie ciarki na samą myśl przeszły. Tyle książek. Tyle niepoznanych przeze mnie faktów, zagadek, tajemnic… Poczułam, jak zaczęły mi się trząść ręce. Z emocji zawsze tak miałam. Nie czekając na zaproszenie, pierwsza ruszyłam w stronę majestatycznego budynku, wzbudzającego podziw, jak i poniekąd respekt.
– No szybciej, tato, chyba nie chcesz dostać udaru przez to sterczenie na słońcu. – Będąc już u szczytu schodów, z ręką na okazałej klamce, obejrzałam się za siebie i ponagliłam ojca niecierpliwym tonem. Nie czekając już dłużej na rodziciela, nacisnęłam klamkę, otworzyłam drzwi, które – ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu – wcale nie zaskrzypiały, i weszłam do środka. Na dzień dobry do moich nozdrzy dotarł zapach tak dobrze mi znajomy. Esencja wiedzy, jak zwykł mawiać mój dziadek. Jako stary sędzia wojskowy oraz zapalony wynalazca uczył się całe swoje życie. Teraz w Wenezueli, będąc na zasłużonej emeryturze, dalej czytał i to coraz więcej! Zadziwiające, w jego wieku mieć ciągle tak sprawny wzrok. Na bank wykorzystywał magię, jestem tego pewna. Postanowiłam, że dowiem się, jak to robi, kiedyś na pewno. 
Zaczęłam się rozglądać po holu, w którym po kilku minutach dołączył do mnie mój tata. Sam był pod wrażeniem tego miejsca. Byliśmy raczej prostymi ludźmi i nieczęsto dane nam było przebywać w takich miejscach. Nie to, żebyśmy omijali biblioteki szerokim łukiem. Skądże znowu! Po prostu to miejsce miało w sobie niepowtarzalną aurę. Taką wyniosłą. Oboje z każdym kolejnym krokiem podziwialiśmy nieprzesadzone zdobienia i obrazy w prostych, lecz okazałych ramach. Malowidła z pewnością były cenne oraz stare. Dobrze, że moi bracia się z nami nie przypałętali, bo by już jeden z pewnością popsuli. Tata szturchnął mnie lekko w ramię, by wyrwać mnie z zamyślenia, potem skinął głową na prawo. Tam znajdowały się kolejne drzwi. Z daleka wyglądały na zwyczajne, ale gdy do nich podeszliśmy, okazały się niemal równie wiekowe, co te wejściowe. Tata przepuścił mnie pierwszą w drzwiach, zaś ja, wywracając oczami, przekroczyłam kolejny próg, by trafić do mniejszego pomieszczenia, gdzie na samym środku znajdowało się spore biurko z litego drewna. Wokół piętrzyły się sterty nowych, jak i starych woluminów. Pewnie czekały na skatalogowanie.
Zapach płynu do podłóg i odświeżacza powietrza mieszał się jeszcze z inną wonią, i to nie był kurz, a raczej… damskie perfumy. Nawet ładne, ale co ja tam wiem o perfumach… 
– Witam, w czym mogę pomóc? – Odwróciłam się, nagle słysząc za sobą cichy damski głosik. Za mną stała niziutka starsza pani w fioletowym sweterku, za dużych okularach, które zjeżdżały jej na czubek drobnego, acz pomarszczonego nosa. Jej srebrzyste włosy były upięte w luźny kok, z którego wystawał żółty ołówek. Tata również się odwrócił i spojrzał ciut zaskoczony na babuleńkę. Ta zaś patrzyła to na mnie, to na niego przenikliwym, błękitnym spojrzeniem.
– Witam, seniora. Nazywam się Saron Dreyar, a to jest moja córka, Soraya. Poszukujemy podręczników szkolnych. – Ojciec skierował wzrok chwilowo na mnie, dzięki czemu starsza kobieta również obdarzyła moją osobę uważnym spojrzeniem. Skinęłam pani bibliotekarce na dzień dobry, posyłając jej leciutki, przyjazny uśmiech.
– Widzę was tu po raz pierwszy. Nie jesteście stąd, prawda? – Staruszka uśmiechnęła się, po czym podreptała do biurka. Jej lakierowane, czarne pantofelki stukały o podłogę raz za razem.
– Całkiem niedawno się przeprowadziliśmy, seniora. – Tata jak zwykle musiał udawać takiego sztywniaka przy nieznanej osobie. Wywróciłam kolejny raz oczami, jednak postarałam się zrobić to dyskretnie. Nie chciałam dostać kolejnej bury od taty za niestosowne zachowanie przy ludziach.
– Kochanie, do jakiej szkoły się zapisałaś?
– Szkoła Adellal, proszę pani – odpowiedziałam starszej. Babunia zaczęła przeszukiwać szuflady w poszukiwaniu czegoś, co było mi niestety nieznane, jednakże odnalazła to po kilku sekundach, co okazało się zwykłą kartką z wydrukowanym tekstem, a raczej listą. Podeszła do mnie tym swoim wolniutkim tempem, by wręczyć mi ową rzecz. Wzięłam w dłoń kartkę. Od razu do mnie doszło, że to wykaz podręczników mojej szkoły.
– Proszę, to wszystkie pozycje, jakie będą ci potrzebne. Czy byłabyś tak miła i sama je sobie poszukała? Mam sporo papierkowej roboty do zrobienia, a moje stawy już mają fajrant na dzisiaj, oj… – Bibliotekarka złapała się za dolną część pleców. – Moje korzonki… 
– Oczywiście, proszę się nie martwić. Poradzę sobie – zapewniłam ją, po czym jeszcze szerzej się uśmiechnęłam. – Ojcze, idziemy. – Rzuciłam jedynie władcze spojrzenie ojcu, by, nie czekając na niego, od razu przejść do następnej części budynku przeznaczonego już jedynie dla samych książek.
– Ja ci zaraz dam „ojcze”, smarku jeden… – mruknął do mnie ojczulek z miną, jakbym właśnie zasłużyła sobie u niego na kolejny szlaban. Ja jednak olałam to. Zachichotałam pod nosem i ruszyłam szybciej. Kolejne pomieszczenie, tym razem już za normalnymi drzwiami, okazało się znacznie większe niż to sobie wyobrażałam. Półki, półki i jeszcze raz półki pełne najróżniejszych książek, map, segregatorów, teczek… 
– Wow. – Ja, jak i mój tata powiedzieliśmy to w tym samym momencie.
– Tu potrzebna jest mapa, aby się nie zgubić – zażartował tatko. Przytaknęłam mu głową, nie wypowiadając już więcej ani jednego słowa. To miejsce mnie urzekło. Wiedziałam już, gdzie będę przychodzić w wolnych chwilach.
Rozejrzałam się nieco uważniej, bo ojciec miał rację. Mapa jak najbardziej by się przydała. Jednak postanowiłam zawierzyć swojej własnej orientacji w terenie, która nie była taka zła. Westchnęłam, po czym rzuciłam okiem na listę. Pierwszą pozycją na liście okazał się podręcznik biologiczny, poziom podstawowy. Tak więc oto mój pierwszy cel…

***

Starłam z czoła pierwsze krople potu. No po prostu idealnie! Jak mogłam to zrobić?! Jak mogłam zgubić się w bibliotece? Takie coś zazwyczaj zdarza się w filmach, a nie. Tak bardzo pochłonęło mnie szukanie książek, że zapomniałam zwrócić uwagę na to, jak bardzo się oddalam od wyjścia głównego. Kiedy spostrzegłam, że coś jest nie tak, było już za późno. Trafiłam między regały, które chyba od lat nie były odwiedzane. Kurz na półkach i grzbietach książek osiągał kilkucentymetrową grubość, co dla mnie było wręcz ewenementem. W domu mama dbała o czystość aż nazbyt pedantycznie. Wszystko musiało mieć swoje stałe miejsce i biada, jak ktoś odstawił coś nie tam, gdzie było. Co do sprzątania, to po prostu mama nas szkoliła. Tatę tak samo.
Z naręczem książek i pomiętą kartką postanowiłam iść dalej, gdyż stanie w miejscu w niczym by mi i tak nie pomogło, a jak na złość oddałam tacie telefon, nim zaczęłam szukać dla siebie tych pieprzonych podręczników. Coraz bardziej sfrustrowana szłam pewnym krokiem, starając się chociaż znaleźć dział zdrowego żywienia. Brakowała mi już tylko jedna pozycja. „Tajniki dobrego żywienia”. Po jakichś kolejnych kilku minutach błądzenia znalazłam ten cholerny dział, aczkolwiek przede mną pojawił się nagle kolejny problem. Regały wznosiły się na jakieś kilka metrów, co było dla mnie niezrozumiałe, ponieważ kto normalny sięgałby tak wysoko? A pech, wszyscy święci i przeznaczenie chcieli, że mój ostatni podręcznik znajdował się na półce, której za Chiny bym nie dosięgła, a wdrapywanie się po nich nie wchodziło w ogóle w grę! Jakbym przewróciła regał, a ten spadłby na następne i tak dalej? Przed oczami stanął mi obraz upadających, jak klocki domina, regałów. Zabawna, ale również przerażająca wizja, dlatego potrząsnęłam głową szybko, by sobie ją po prostu wybić. Podeszłam do półek, zadarłam głowę, bo moja książka była na serio wysoko. Westchnęłam zrezygnowana, bowiem wiedziałam, że sama nie dam sobie rady, nawet magia by mi nie pomogła. Odstawiłam stos taszczonych przeze mnie lektur, by mieć wolne obie ręce. Następnie stanęłam na palcach i z całych sił starałam się dosięgnąć swoją zdobycz. Po cichu liczyłam na to, że moja dłoń czarodziejsko się wydłuży lub ta nieszczęsna książka sama wpadnie mi w ręce, lecz nic takiego się nie stało. Stękałam, przeklinałam, ale nadaremno.
– Głupia książka, głupia… No po prostu głupia… – mruczałam pod nosem, a raczej warczałam. Nagle na horyzoncie pojawiła się trzecia dłoń. Zaskoczona, zamrugałam kilkakrotnie. Czyżby ktoś, wybawienie, przyszło mi z pomocą?
– O, proszę, ale niespodzianka. Akurat szukałem tej książki! Całe szczęście, że nikt jej nie wypożyczył!
No ja chyba śnię! Co ten koleś wyprawia?! Odwróciłam się szybko, by popatrzeć na tego kogoś i… O zgrozo, gość ze sklepu?!
– Że co proszę? Halo, ja pierwsza po nią sięgałam. – Z gniewem w oczach popatrzyłam na chłopaka. Ze złości przestałam się pilnować i mój hiszpański akcent stał się bardziej wyrazisty. – Proszę, oddaj mi ją. Potrzebuję jej. To książka na zajęcia do szkoły. Szukałam jej wieki… – Podeszłam do niego, wyciągnęłam rękę po swoją własność. 
– No cóż, rozumiem twoją sytuację, ale ja także mam takie zajęcia w swojej szkole. A swoją drogą, piękny akcent. – Pokazał bezradność na twarzy, ale w jego oczach… coś mi nie grało. Może i wokół nas nie było za jasno, ale na pewno mi się to nie zdawało. Nie mogłam uwierzyć w jego gadkę, a co do jego komplementu… Poczułam lekkie pieczenie na policzkach, czyżby to były rumieńce? Że też musiałam spąsowieć przed nim.
– Dziękuję… ale nie zmieniaj tematu. Oddawaj mi książkę. – Wyciągnęłam rękę jeszcze raz w jego stronę, tym razem bliżej niego. Byłam gotowa wyrwać mu ją, jeśli zaszłaby taka potrzeba. – No czekam. 
– Spokojnie. – Podniósł książkę do góry, wysoko nad swoją głowę. - Jestem pewny, że się jakoś dogadamy, dobijmy targu! Co ty na to?
– Targu? Nie mam zamiaru ani ochoty. Oddawaj mi książkę! – Ze zdenerwowania aż tupnęłam nogą o podłogę. Wspięłam się na palce, by móc chociaż dosięgnąć swój podręcznik...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz