Lekki podmuch wkradł się przez otwarte okno, wprawiając zasłony w lekki ruch. Rześkie powietrze otuliło siedzącą w pomieszczeniu kobietę. Była ona w dość zaawansowanym wieku. Włosy, w całości siwe, związane miała w elegancki kok przyozdobiony złotą spinką przypominającą kształtem nutę. Biała koszula okrywała swoimi rękawami ręce kobiety, które leżały na okrywającym jej nogi ciepłym, różowym kocu. Z dumą w oczach patrzyła przed siebie, na najjaśniejsze światełko w jej życiu, na swojego wnuka.
Młody, niespełna siedmioletni chłopak, stał naprzeciwko niej ubrany jak ona, w białą koszulę, a do tego proste, czarne spodnie. Trzymał swoimi rękoma przepiękne dzieło najzdolniejszych wytwórców instrumentów-flet poprzeczny, który w rodzinie kobiety był od jakiegoś czasu. Ze skupieniem wygrywał na nim miłą dla ucha melodię, przywołującą na myśl wesołe spotkanie dwójki psotników. Zgrabnie przechodził z nuty na nutę, wprawnie poruszając palcami.
Przeszkadzał mu jednak ten jeden, jedyny kosmyk włosów, niezdolny zupełnie do utrzymania się w ułożonej fryzurze. Nagle muzyka ucichła. Chłopak westchnął z irytacją. Jego babka zmarszczyła gniewnie brwi. Uniosła jedną dłoń, chcąc mu coś pokazać, ale w tym samym momencie wszystko się zatrzęsło. Pokój zaczął się rozrastać, a przestrzeń między nimi uległa ogromnemu powiększeniu. Dzieciak chciał natychmiast wyrzucić flet i pobiec do swojej ukochanej opiekunki. Lecz instrument jakby przykleił się do jego rąk.
Atmosfera z każdą sekundą gęstniała. W powietrzu unosił się zapach siarki. Światło przyjęło czerwoną barwę. Starsza kobieta zaczęła niknąć. Chłopak miał wrażenie, jakby na jego oczach powstawało piekło.
Chciał biec, zrobić coś, zatrzymać to wszystko. Niestety z każdą chwilą było coraz gorzej. Robiło się cieplej, flet w jego ręce stawał się cięższy. Miał wrażenie, jakby metal zaczynał przenikać do jego żył. Im więcej czasu upłynęło, tym coraz bardziej narastał ból. W końcu był potworny do tego stopnia, że…
Obudziłem się zalany potem, dysząc ciężko. Przez chwilę nie wiedziałem, gdzie jest. Wszędzie naokoło było ciemno. Uratowało mnie niespodziewanie miauczenie. Gdy tylko usłyszałem wołania swojego kota, zrozumiałem, co się stało.
- Znów ten cholerny koszmar. - Szarpnąłem ręką za włosy, chcąc do końca wyrwać się spod wpływu nocnej mary. Zasyczałem z bólu. Na szczęście pomogło. Znowu to samo.
Nie był to pierwszy i zapewne nie ostatni, raz, kiedy śniła mi się ta sama scena. Wciąż i wciąż powtarzałem ten sam scenariusz. Każdy jego szczegół znałem na pamięć. Chociaż tak bardzo pragnąłem coś zrobić, nie potrafiłem.
Starsza kobieta siedziała przykryta na kanapie. Słuchała małego chłopca. Jego gra na flecie była nawet dobra. Nagle pokój ciemnieje, temperatura rośnie, wszystko zaczyna niekontrolowanie się deformować. Zresztą jakbym tego nie pisywał, było to zawsze tak samo straszne.
Z westchnieniem wstałem z “łóżka”, by nakarmić tego wcielonego diabła, który był jednocześnie moim kotem. Czarna, owłosiona morda patrzyła na mnie swoimi wielkimi, zielonymi oczami z wyraźną pretensją. Sigurd tradycyjnie za nic miał moje pory snu. Był głodny, więc sługus musiał go nakarmić, a ja ostatnio nie spisywałem się najlepiej w tej roli.
Stanąłem prosto, lustrując pomieszczenie wzrokiem. Niewielki pokój od góry do dołu zawalony był książkami. Regały pękały od nich w szwach, a i tak dalej leżały potężne stosy kolejnych. Szybko ogarnąłem moje miejsce spania. Nie miałem łóżka. Jego funkcję spełniał niewielki, wolny kawałek podłogi w pokoju. Niechętnie ruszyłem do kuchni. Było to chyba jedyne pomieszczenie, w którym nie było żadnych domiszczy, magazynów. Za to była kanapa.
Stoi tam od czasu, kiedy postanowiłem ją sprzedać. Niestety nigdy nie miałem na tyle czasu, by w końcu swój zamiar doprowadzić do ostateczności.
Jakoś przyczłapałem do szafki z jedzeniem, gdy ujrzałem, że jest pusta. No tak… Już dawno powinienem zrobić zakupy. Kolejny koci jęk mnie w tym upewnił. Następnie z niechęcią spojrzałem na zegarek. Siódma nad ranem… Chyba jakieś sklepy powinny być otwarte.
- Przynajmniej kupię sobie papierosy. - Próbowałem się pocieszyć w czasie ubierania. Szybko założyłem pierwsze, lepsze spodnie, białą koszulę oraz mój ulubiony płaszcz. Chociaż tak bardzo kusiło pójść w piżamie. Tylko wiedziałem, kogo spotkam po drodze?
*Jakiś czas później*
Przysięgam już nigdy nie chodzić do żadnego przypadkowego osiedlowego sklepiku. Sprzedawczynie w nich były co najmniej nawiedzone, a na pewno nienormalne. Jak tylko postawiłem kocią karmę na blacie i poprosiłem o papierosy, kazała mi pokazać. W pierwszej chwili myślałem o dowodzie. Nie powiedziała CO konkretnie mam jej pokazać. No to podałem jej kawał urzędowego plastiku.
Łypnęła na mnie wzrokiem, po czym ponownie kazała mi pokazać. Ze sztucznym uśmiechem spytałem, co takiego ode mnie chciała. Ciarki przeszły mi po plecach, kiedy uśmiechnęła się, bynajmniej niezbyt miło. Miała tak paskudne, żółte zęby. Pomiędzy niektórymi zdołałem nawet dostrzec resztki ostatniego posiłku kobiety.
- Mogę w końcu zapłacić? - Wyciągnąłem odpowiednią kwotę na blat. Papierosy schowałem tradycyjnie do tylnej kieszeni spodni, a paczkę z suchą karmą wziąłem pod pachę.
- Na koszmary polecam ciepłe mleko przed snem albo napar z rumianku i bydlęcego moczu. - Odrzekła mi na pożegnanie dalej, obserwując mnie z przerażającym uśmiechem.
Ciepłe mleko było dobre dla małych dzieci, a poza tym nie przepadałem trochę za nim. Napar z rumianku i bydlę… Co? Chwilę mi zajęło uświadomienie sobie, co takiego powiedziała na końcu. Jak tylko znalazłem się poza zasięgiem wzroku kobiety, skrzywiłem się paskudnie. Mentalnie przyczepiłem jej u siebie łatkę “nawiedzona pani COŚ”.
Wyciągnąłem szybko jednego papierosa, a następnie czym prędzej zapaliłem. Wraz ze wdychaniem kolejnych porcji dymu, spłynął na mnie błogi spokój. Tak, palenie zawsze mnie uspokaja. Prawie tak samo, jak dobre wino czy whisky.
- Szkoda tylko, że niebawem mam zajęcia. - Westchnąłem rozżalony. Może i by ktoś powiedział, że jestem uzależniony, ale absolutnie nigdy nie piłem przed szkołą. Wolałem zachować na lekcjach trzeźwą głowę. No i głupi bym był, dając im powód, by mnie wyrzucili.
Już kiedyś wkurzyłem dyrektorkę. Ach, tak zupełnie przez przypadek trochę pomacałem jej piersi. Bardziej przez przypadek niż z ciekawości. Chociaż zastanawiało mnie, jak to jest na co dzień chodzić z takimi dwoma ciężarami przytwierdzonymi do klatki piersiowej.
Dostałem w twarz, potem dodatkowe godziny w szkole jako karę. Wzruszyłem ramionami na to wspomnienie. Minęło trochę czasu już… Tak z rok? A pięć lat od śmierci babci.
Dobrze pamiętam, jak jakiś nadpobudliwy starszak próbował mi potem natłuc. Ciekawe czy z zazdrości, że to ja dotknąłem sławnych atutów pani dyrektor, czy dlatego, że mnie po prostu nie lubił. Dzień wcześniej chyba jego dziewczyna mnie podrywała. Albo to przez to, że pocałowałem jego siostrę? Ale jak się nazywał, to zupełnie wyleciało z mojej głowy.
Zatopiony w myślach nie patrzyłem przed siebie. W efekcie czego wpadłem na jakiegoś przypadkowego człowieka. Momentalnie przywołałem na usta beztroski uśmiech numer dwa.
- Strasznie przepraszam! Jaki jestem niezdarny. - Rzuciłem. Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy, była burza czarnych włosów. Potem to spojrzenie - jakbym przejechał jej babcię. Bo to z pewnością była ona. I doznałem wrażenia, że oto właśnie spotkałem demona.
<Soraya?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz