sobota, 22 września 2018

Od Hao C.D Sorayi


Po wyjściu zamiast odejść odsunąłem się trochę, aby się ukryć. Stanąłem po tej stronie, w którą otwierają się drzwi. Po chwili zacząłem liczyć.
Raz… dwa… trzy... I kiedy powinno paść zero, drzwi otworzyły się i z wnętrza wyleciał żywy pocisk o nazwie Sor. Było widać, że nie zamierzała zamknąć za sobą drzwi, więc sam to zrobiłem. Po cichu podszedłem do niej od tyłu i… ponownie klepnąłem ją w pośladek.
- A ty gdzie tak pędzisz? - spytałem z niewinnym uśmieszkiem. Soraya odwróciła się w moją stronę błyskawicznie. Jej wyraz twarzy dawaj jasno do zrozumienia, iż nie wiedziała nawet, od czego ma zacząć w opieprzaniu mnie. Krzyki czy strzał w policzek były zapewne jednymi z głównych kandydatów - piękna mieszanka gniewu i wstydu.
- Ty mnie… - Pewnie chciała mi nagadać za tego klapsa. No cóż, warto było. - Co ty sobie wyobrażasz, robiąc coś takiego?! - Zapewne chciała to głośniej wykrzyczeć. Jednak wstrzymywała się. Pewnie nie chciała, by sąsiedzi się tym zainteresowali.
- Cóż - przybrałem poważny wyraz twarzy, a ona widząc, jak nagle spoważniałem na chwilę osłupiała. - Nie mam pojęcia, taka mnie naszła ochota i nawet jeśli twój ojciec mnie będzie potem z nożem gonił, to było warto. - Oj tak, było warto.
Popatrzyła na mnie, następnie zamknęła oczy i zaczęła masować sobie czoło mówiąc do siebie: “Ja zwariuję z nim” i “nie mam już siły”. No cóż, przyznaję, to był bardzo ekscytujący widok.
- Dobrze, jeśli to wszystko to ja już pójdę, do zobaczenia! - Pomachałem Sorayi na pożegnanie, odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w swoją stronę, a taki przynajmniej miałem zamiar, jednak poczułem, jak czyjaś drobna dłoń zaciska się na moim ramieniu.
- Nawet nie myśl, że tak łatwo cię wypuszczę! - Uła… jak to strasznie zabrzmiało… Nie no, nabijałem się. - Zrobiłeś coś takiego… - Patrzyłem na nią zafascynowany. Cóż za wspaniała mieszania wściekłości oraz zawstydzenia.
Już chciałem jej wejść w słowo, jednakże niespodziewanie wyczułem “jego”. Kto by pomyślał, że pojawi się w takim miejscu? Nawet w tym mieście muszą być tego typu zdarzenia, co?
- Wybacz, ale nie mam teraz czasu, pogadamy następnym razem - odparłem szybko, odwróciłem się w stronę, z której “go” wyczułem, jednak Sor stanęła przede mną. Bardziej oczywistego znaku z jej strony “nie przejdziesz” chyba nie dało się wykreować.

- Już ci powiedziałam, nie wypuszczę cię tak łatwo. - Jej stanowcza mina także wskazywała na to, że nie żartuje, jednak nie miałem już czasu na takie przekomarzania.
- Serio, nie mam teraz czasu, powiedziałem, że później pogadamy. - Wyminąłem ją i ruszyłem dalej, jednak ona złapała mnie za rękę. Odpowiedziałem jej, zanim zdążyła coś powiedzieć - Nie teraz. - Trochę mnie poniosło i do mojego spokojnego tonu wkradła się nuta złości. Pomimo tego, iż była to tylko nuta, była dobrze słyszalna. Mówi się trudno, zadziałało. Soraya była tym zaskoczona. Puściła mnie, co wykorzystałem, by jak najszybciej odejść...
Miałem szczęście, że miejsce, do którego zmierzałem, nie jest daleko, inaczej z moją kondycją miałbym problem, aby później zająć się tą sprawą. Miałem tylko nadzieję na to, by się nie spóźnić. Nie chciałem, by ktoś niewinny padł ofiarą tego… potwora.
Skierowałem się w ciemną uliczkę. Co chwilę skręcałem w jakiś zaułek, nie znałem tego terenu, ale mogłem wyczuć mój cel, co pomogło mi się nakierować. Na szczęście, nie trafiłem w żaden ślepy kąt, przynajmniej tyle. Mijałem kolejne brudne uliczki, od czasu do czasu natrafiłem na jakiegoś mieszkańca tych kątów; menela, ćpuna i tym podobnych. Kilku chciało mnie zaczepić, jednak dość szybko i skutecznie przekonałem ich, że to nie najlepszy pomysł. Nie mogłem pozwolić sobie na marnowanie przez nich mojego cennego czasu.
Po jakiś kolejnych dziesięciu minutach dotarłem do celu mojej podróży. Wyszedłem z ciemnego korytarza, trafiłem na przestronny, chyba można to nazwać placykiem… W każdym razie nie było tu nikogo postronnego, tylko ja i mój cel — szczęście w nieszczęściu, co? Spojrzałem przed siebie. Zobaczyłem jak menel, a właściwie jego ciało, stało sobie, waląc pięścią w jakiś murek. Były to lekkie uderzenia, mimo wszystko. Murek był już niemal cały zniszczony, natomiast sama mina oprawcy stawała się coraz bardziej wkurzona…
- Trup opętany przez oszalałą duszę, co? - Dokonałem oceny mojego przeciwnika, nie wiem, czy się cieszyć, że to zwykłe opętanie i wystarczy pokonać ducha, czy raczej martwić tym, czy zdołam go pokonać… Co do samego menela to nie wiedziałem, jak umarł, jednak patrząc na krwawą plamę na jego ubraniu, pewnie został zadźgany, może sprzedawał narkotyki i ktoś go obrabował? Ktoś chciał się wyszaleć? A może widział coś, czego nie powinien? Cóż, to i tak już było bez znaczenia, to nie jego dusza właśnie szalała. W czasie kiedy ja sobie to wszystko układałem w głowie, mój wróg chyba mnie zauważył… a raczej na pewno. Ta niespodziewanie żywa szarża na moją stronę była dość jednoznaczna…
W dość szybkim tempie przeciwnik się do mnie zbliżył i wyprowadził cios w moją stronę, zrobiłem oczywiście unik. Przyjęcie takiego ciosu nie byłoby dla mnie dobry, rozwiązaniem. Spróbowałem wykorzystać czas, kiedy Opętany wytracał prędkość, aby go dopaść, jednak nie doceniłem go, Szybko odwrócił się w moją stronę i wyprowadził długi zamach ręką. Odsunąłem się natychmiastowo do tyłu, unikając ciosu. Czułem, że to nie będzie proste. By się z nim rozprawić, musiałem się do niego zbliżyć, najlepiej złapać i przytrzymać przez jakiś czas, ale on potrafił szybko reagować, co okazało się naprawdę kłopotliwe. Opętane ciało ponownie się na mnie rzuciło, a ja ponownie wykonałem unik. Taka sekwencja zdarzeń powtarzała się cały czas, aczkolwiek co nadarzającą się okazję starałem się do zbliżenia niego jakoś zbliżyć, lecz na próżno. Za każdym razem moje starania kończyły się niepowodzeniem.
- Eh… jest źle - powiedziałem sam do siebie, była to szczera prawda. Miałem słabą kondycję, jeśli doszłoby do przeciągnięcia się walki, mogłoby się to skończyć na tym, iż w końcu popełniłbym błąd, który mógłby mnie potem zbyt dużo kosztować. Tego akurat chciałem najmniej… Myślałem gorączkowo nad tym, jak mógłbym go w miarę bezpiecznie dosięgnąć, nie narażając się przy tym na śmierć. Z jego siłą nie miałem szans długo stawiać oporu. Co prawda, nie był za szybki, przynajmniej byłem szybszy, więc zawsze mógłbym uciec. Nagle do głowy wpadł mi pewien pomysł. W tym mieście na pewno byłyby jeszcze jakieś osoby, które powinny mieć odpowiednie predyspozycje do walki z duchami i im podobnymi, więc to nie powinno być problemem. Bardziej problematyczną kwestią było jednak to, ile osób zostanie zabitych, zanim znajdę kogoś odpowiedniego? Mieszkańcy tych ciemnych uliczek raczej bez przeszkód zdążą uciec, ale jeżeli “to” wydostanie się na ulicę…
Moje rozmyślania zostały przerwane przez kolejną szarżę. Tym razem było inaczej, prawie mnie trafił. Nie to, żeby mój przeciwnik stał się znikąd szybszy, czy coś, nie. Po prostu sam zacząłem już odczuwać skutki walki. Postanowiłem skupić na nim całą swoją uwagę, to moja reakcja nie była tak szybka, jak wcześniej… cholera! Przeklęte zmęczenie...! Muszę podjąć decyzję teraz: uciec, czy walczyć dalej?
- Hao?! - odwróciłem zaskoczony się w stronę, z której dobiegł krzyk. Stała tam Sor. Z szokiem w oczach patrzyła na dziejącą się na żywo scenę.
- Co ty tu robisz? - krzyknąłem, robiąc unik przed kolejnym ciosem. Kurde, omal znowu prawie nie dostałem...
- Zostawiłeś mnie przed domem, więc ruszyłam za tobą. Co tu się dzieje?! - Patrzyła, nie wiedząc co zrobić. Nie mam czasu, a i też oddechu, by to wszystko jej tłumaczyć! Cholera! Gdybym tylko miał silniejsze ciało… zaraz… czy będę miał tyle szczęścia?
- Powiedz mi jedno! Czy jesteś władającą?!
- Co? Co to za pytanie w takiej chwili?! - No na litość boską...!
- Odpowiadaj! - Wykrzyczałem, robiąc kolejny unik.
- Tak, ale co to ma za znacze…
Kiedy tylko usłyszałem “tak”, zaraz po wykonaniu kolejnego uniku ruszyłem w jej stronę.
- Moje gratulacje, właśnie zostałaś moją partnerką! - Nie dając jej czasu na zdziwienie, czy choćby na inne tego typu rzeczy, pocałowałem ją, by zawiązać między nami pakt...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz