sobota, 18 sierpnia 2018

Od Deana C.D Luthera


Luther. To imię jak i nazwisko Rutherford, były bardzo do siebie podobne, zahaczające o rym, zakodowały się w głowie Deana, który po kilku sekundach miał stu procentową pewność, że już nigdy nie zapomni chociażby twarzy owego jegomościa. Słowa, że "każdy zrobiłby to samo" uważał za standardowy i wyćwiczony zwrot gdy odpowiada się komuś na podziękowania. Gdyby pomyśleć nad tym głębiej, ludzie usprawiedliwiają w ten sposób swoje dobre uczynki. "Zrobiłem coś, bo tak powinienem" albo "Tak należało postąpić"; czasem to kwestia sumienia, a czasem zwykłej uczciwości. Nie każdy jednak jest w stanie się na taką zdobyć i brunet doskonale o tym wiedział. Propozycja ciemnookiego była naprawdę dobra. Kusząca. Piwo? Dean nigdy jeszcze nie odmówił sobie żadnego alkoholu, chyba że to były najgorsze sikacze z najniższej sklepowej półki przeznaczona dla niewybrzydzających za bardzo spitych meneli, którzy bez jakiegokolwiek trunku żyć nie mogą. Chłopak lubił alkohol - to fakt, często mu on towarzyszył. Nawet w domu miał zawsze jakieś zapasy gdyby miał ochotę się nieco rozluźnić po ciężkim dniu. Nigdy jednak nie przeginał z jego dawką. Może dlatego, że gdziekolwiek by był - w najgorszej spelunie czy dobrym pubie - jego ostrożność nie pozwalała mu zasnąć na blacie lub stole od bilarda, przełączając organizm na potrawę czujki. Było to jednak męczące. Nawet jeśli towarzystwo mu odpowiadało. Co do samych miejsc, też nie był wybredny. Szczerze to z własnego doświadczenia wiedział, że w najgorszych spelunach mają najlepsze piwo. Dlaczego? Gdyż non stop jest świeże. Obroty w takich norach są największe. Nie miał ochoty jednakowoż dziś znaleźć się w takim miejscu, ale za to czymś na większym poziomie nie zamierzał pogardzić.
- No pewnie. - zgodził się, a z jego twarzy nie znikał typowy entuzjazm. - Prowadź.
Skrzyżował ręce wskazując palcami dwa inne kierunki.


- W którą? - zapytał unosząc głowę w górę, by móc spojrzeć na twarz Luthera.
Po kilku sekundach już posłusznie dreptał obok niego pozwalając się prowadzić, chodź w głowie odtwarzała mu się mapka miasta i miejsca w którym aktualnie się znajdowali. Niższy nie mógł się powstrzymać gdy w zasięgu jego wzroku, zaledwie dwa czy trzy metry dalej znalazła się jedna z wielu drewnianych ławek. Wziął lekki rozbieg i skoczył na nią odbijając się jeszcze od podłokietnika, by ostatecznie znaleźć się na oparciu dla pleców. Rozłożył ramiona na boki, starając się zachować równowagę.
- Jesteś stąd czy przyjechałeś? Ostatnio co raz więcej jest tutaj nowych osóbek. To całe zamieszanie, te bunty... Kazali wszystkim zjeżdżać do Lullaby jak najszybciej. - Zachwiał się niebezpiecznie, ale szybko odzyskał równowagę.
- Stąd. - odparł krótko rozmówca, chodź może to tylko dlatego, że nie zdążył nic więcej powiedzieć.
Brunet już miał zacząć coś trajkotać, ostatecznie powstrzymał się jednakowoż od niepotrzebnych słów. 
- Czyli miejscowy. - skwitował.
Zeskoczył gdy skończyło mu oparcie, lądując lekko obok farbowanego pseudo blondyna. Kątem oka obserwował nowego znajomego, jednak nie nachalnie. Z autopsji był świadom, że ludzie doskonale zdają sobie sprawę gdy się na nich patrzy.
Przeszli kilka ulic, a Dean opowiadał mu jedną z zabawnych historii jakie miał w zanadrzu i które faktycznie mu się zdarzyły. No cóż, przy tym chłopaku od dziecka zawsze działo się coś dziwnego.
- Może gdyby nie miał takiego bajzlu w swojej pracowni, zauważyłbym, że to nie ten roztwór. No i cóż... Wypił ją. Zorientowałem się, że coś z nim nie tak jak zaczął szczekać na listonosza, krzycząc "Ej ty! Ty" - za imitował serie krótkich szczeknięć - Chcąc upewnić się w tym co widzę, zagwizdałem i rzuciłem mu frisbee przez pokój. Wyobraź sobie moją minę gdy chłopak przyniósł mi ją w zębach, uprzednio przelatując nad sofą, przywalając w ścianę i spadając za mebel. - zaczął się śmiać. - No i zmienił image! Wyglądał jak Mr. Peanutbutter z BoJack Horseman'a, tyle że taki taki trochę... utyty. Oglądałeś może tą kreskówkę? Chcąc nie chcąc musiałem mu założyć na szyję obrożę i smycz. Jak się za kotem rzucił to ledwo zdążyłem się nogami zaprzeć o futrynę drzwi wejściowych. Potem musiałem szukać w jego notatkach jak go odczarować. Zrobiłem mu bajzel w całym domu zanim mi się udało. Do tej pory mi nie wybaczył pomylenia tych przeklętych fiolek. Szykuje mi srogą zemstę.
Uśmiechał się z rozbawieniem, na samą myśl, co mógłby wymyślić nerd, którego duma została tak bardzo urażona. W zasięgu ich wzroku pojawił się w końcu budynek do którego zmierzali. Dean kojarzył szyld, nie przypominał sobie jednak by kiedykolwiek tu był. Z szerokim uśmiechem złapał za klamkę i pociągnął ciężkie drzwi. 

Luther?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz