niedziela, 6 maja 2018

Od Taigi C.D Gaze


Krzątałam się po kuchni, kiedy usłyszałam swój telefon. Zaskoczona, ale także i zaciekawiona kto może się do mnie dobijać, wzięłam go do ręki. Na sam widok numeru Gaze uśmiechnęłam się sama do siebie. Odebrałam melodyjnym głosem, spodziewając się, jak bardzo nie jest ucieszony z wizyty u rodziców, cieszyły go takie małe i proste rzeczy, że człowiek nie potrafił się przy nim nie uśmiechać, widząc jego szczery uśmiech. Przez chwilę po drugiej stronie panowała bezwzględna cisza, kilka razy powtórzyłam imię chłopaka, aż w końcu można było usłyszeć jego głos. Był inny, jakby nieco przekształcony, ale domyślam się, że była to wina odległości. "Wybacz Taiga, nie mogę wrócić, rozwiążmy nasz pakt". Słowa zabrzmiały w mojej głowie pustym echem, serce zabiło niczym młot, nie byłam w stanie powiedzieć ani jednego słowa, a zimne łzy spłynęły już na policzki, które były teraz niczym marmur.
Momentalnie otworzyłam oczy, zdając sobie jaki nieprzyjemny sen zapewniła mi tej nocy moja podświadomość. Na zegarze nie było nawet 4. Schowałam twarz w poduszkę, jęcząc przy tym nieznośnie. Po kilkunastu leżenia w zupełnym bezruchu wzięłam się w garść i wyszłam z ciepłego łóżka, aby zaparzyć dla siebie kawy. Minęły dopiero dwa dni od jego wyjazdu, a ja już nie mogę usiedzieć w jednym miejscu. Nawet nauka nie wchodzi mi do głowy, a do egzaminów coraz bliżej. Wiosna zawitała już do nas na dobre, dlatego wychodząc na balkon w samej bluzie z ciepłym kubkiem kawy w dłoniach, nie odczuwało się już takiego zimna jak jeszcze kilka tygodni temu. Upiłam trochę mego osobistego nektaru, napawając się nie tylko smakiem, ale i zapachem. Na zewnątrz panowała głucha cisza, każdy normalny człowiek o tej godzinie albo był w pracy, albo spał. Spojrzałam na swoje kwiaty. Dotykałam najpierw łodyżki, następnie liści, aby na końcu przejść do płatków. W tej oto sposób sprawdzałam samodzielnie, czy są w dobrym stanie. "Wypada je podlać" pomyślałam, odkładając filiżankę na brzeg parapetu.
W szkole prawie wszystkie godziny leżałam na ławce, zastanawiając się, czy spróbować coś ugotować, czy może pójść jak zawsze na prościznę i coś zamówić. Na dzień dzisiejsze to były jedna z ważniejszych przemyśleń. Pod koniec ostatniej lekcji, którą okazała się biologia, wzięłam się w garść i postanowiłam sama sobie zrobić obiad, który nie będzie się składać z kanapek, lub makaronu z sosem ze słoiczka.
Po zakupach w sklepie w mieszkaniu założyłam luźne dresy i wzięłam się do gotowania. Obok na blacie dzielnie leżał mój telefon, na którym miałam całym przepis na pysznego kurczaka w sosie ziołowym z pieczonymi słodkimi ziemniaczkami. Właśnie zalewała kurczaka czymś, co przypominało mleko z pływający ziołami niż sos, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Przeklęłam pod nosem i szybko wytarłam dłonie, zmniejszając płomień pod jedzeniem. Otworzyłam zirytowana drzwi, za którymi stał o jakieś 10 centymetrów wyższy ode mnie mężczyzna, spod którego czerwonego kaptura wystawały blond włosy. Westchnęłam cicho, wpuszczając go do siebie i nie zawracając sobie nim głowy, poszłam do kuchni, aby dokończyć "dzieło".
- Gotujesz? Serio? - Usłyszałam za sobą jego ironiczny śmiech.
- Ja przynajmniej nie żyje cały czas na żarciu z budek - Przewróciłam oczami, starając się przy nim wyglądać niczym profesjonalistka. - W ogóle, po co przyjechałeś? Z dobre pół roku się nie odzywałeś, miałam już nadzieję, że Cię spotkam na cmentarzu - Spojrzałam na niego z łobuzerskim uśmiechem, na co prychnął, siadając przy stole.
- Chciałabyś, chociaż masz trochę racji. Nie zapomniałaś o czymś? I co masz do żarcia? Mam nadzieję, że chociaż trujące nie jest - Jego śmiech odbił się o moje uszy. Bardziej niż jego docinki interesowało mnie to, o czym mogłam zapomnieć. Raczej nigdy nie narzekałam na swoją pamięć, aczkolwiek w tej chwili coś mogło mi wypaść z pamięci. Ma urodziny? Nieee, to przecież na zimę, ojciec na jesień, a ja dopiero za dwa miesiące. Zamrugałam kilka razy, spoglądając na kalendarz. Dopiero teraz mnie olśniło, Toshiro nie przyjechałby przecież bez powodu.
- Rocznica śmierci mamy - Westchnęłam, patrząc na kurczaka, który pływał w sosie. - No tak - Dodałam jakby sama do siebie, unosząc oczy ku górze.Wzięłam głęboki oddech, nakładając na dwa talerze jedzenie, nie było go za wiele, gdyż nie spodziewałam się, że zamierza przyjść. Usiadłam naprzeciwko niego.
- Jedziesz ze mną?
- Pewnie jedziesz z ojcem więc nie - Wzięłam do ust kawałek kurczaka. Tak jak samo mięso nie było najgorsze, tak smak tego sosu przyprawiał o mdłości. Wyplułam wszystko do zlewu, mój brat natomiast poleciał do łazienki, gdzie słyszałam, jak płucze usta. Nie rozumiem, robiłam wszystko tak jak w przepisie, a wyszło okropnie. Spróbowałam jeszcze ziemniaczka, który jako jedyny okazał się zjadliwy, aczkolwiek brakowało mu soli.
- Po pierwsze nigdy więcej nie zbliżaj się do kuchni, a po drugie z kim mieszkasz? Widziałem męskie kosmetyki - Wskazał kciukiem na drzwi od łazienki. Gaze nie byłby nawet w stanie zabrać wszystkich swoich rzeczy, także nic dziwnego, że je zauważył.
- Mieszkasz z chłopakiem, jakbyś się interesował swoją młodszą siostrą, to byś wiedział - Prychnęłam, na co tylko poklepał mnie po głowie, jak to miał w zwyczaju robić, kiedy byliśmy jeszcze dużo młodsi.
- Dobra nie narzekaj, zamawiamy pizze? - Potarł dłonie, na co niechętnie się zgodziłam.
Siedział u mnie do wieczora, opowiadając o swoim życiu, historie opowiadane przez niego nie miały końca. Te o złych gościach, kobietach, o tym, jak kantował w karty, czego swoją drogą mnie nauczył. Obiecał wpaść w najbliższym czasie, czego nie brałam na poważnie. Dużo mówił, jednak w rzeczywistości mało robił.
Przez całą noc leżałam na łóżku, myśląc o tym wszystkim. O Gaze i reakcji jego rodziców, jeśli rzeczywiście są tacy, jak mówił i nie pozwolą nam być razem? To nie byłoby najgorsze, najgorsze byłoby, gdyby się z nimi zgodził i z dnia na dzień wyjechał, zostawiając mnie samą. O mamie, która była mi najbliższą osobą, o tym, jak jej śmierć drastycznie mnie zmieniła, a także o tym roku, gdzie praktycznie nie wychodziłam ze swojego pokoju, aż w końcu wzięłam się w garść. Wszystkie te myśli tłukły się po mojej głowie i żadna z nich nie chciała odpuścić. Mniej więcej o 4 usnęłam ze zwykłego zmęczenia.

***

Stałam przy grobie matki, patrząc na napis ze złotych literek "Waris Mortem, opuściła nas w wieku 38 lat" mniejszymi tuż pod tym napisem widniała jej ranga, czyli najwyższy mag klasy S. Dookoła było już trochę kwiatów, a także zniczy. Przy samym nagrobku położyłam białą lilię. Usiadłam na niewielkiej drewnianej ławce, która stała blisko grobu. Patrzyłam jak zahipnotyzowana na jej imię, a w środku toczyłam ze sobą wojnę, aby się nie popłakać jak to dziecko sprzed kilku lat, którym byłam. Chciałbym, żeby była tuż obok mnie, żebym teraz siedziała z nią w kawiarni i opowiadała jej o Gaze, szkole, moim życiu... Chciałam nawet ją wskrzesić magią, zaklęciem, eliksirem czymkolwiek. Niestety nie narodził się jeszcze nikt, kto miałby tak wielką moc. Zresztą, nawet jeśli byłoby to możliwe, to czy wyszłaby moja matka? Piękna kruczoczarna włosa kobieta o wielkim sercu, która otwierałaby przede mną następne drzwi do odkrywania magii i życia, czy może kościotrup, który chciałby zjeść mi mózg. Siedziałam jeszcze dobrą godzinę, po czym zaczęłam się zbierać na pociąg. Tak naprawdę był to dzień, jak co dzień. Po powrocie zrobiłam coś na wzór jajecznicy i siedząc z książkami, próbowałam się skupić na liczbach, które powinny być w tej chwili dla mnie najważniejsze.

***

- Żyjesz? - Nagle przed moimi oczami pojawił się kubek z kawą. Dni mijały nieubłaganie i nawet jeśli nie miałam ochoty, to nie mogłam zaniedbywać szkoły i swoich obowiązków. Czarnowłosy mężczyzna usiadł obok mnie, po tym, jak przyjęłam od niego kawę. Mieliśmy dłuższą przerwę, gdzie postanowiłam ją spędzić na sali do ćwiczeń.
- Jakoś - Wzruszyłam ramionami. - Dzięki za kawę - Dodałam, przechylając papierowy kubek.
- Nie ma sprawy. - Machnął dłonią - Wiesz jakby co to mów - Zaczął, na co tylko się krótko zaśmiałam.
- Mobius oboje nie jesteśmy dobrzy w takie ckliwe teksty, darujmy to sobie - Rozbawiona pokiwałam głową, na co również się uśmiechnął.
- Tutaj masz rację - Przyznał, również zajmując się swoim napojem.
- Zawsze mam rację - Mruknęłam pod nosem, machając stopami w rytm muzyki, która dobiegała z głośników przywieszonych pod sufitem.
- Chodź - Wręcz wyrwał mi z dłoni kawę, którą nawet dobrze nie zaczęłam się delektować. Szybkim ruchem sprawił, że wstałam na równe nogi. Był zdecydowanie silniejszy ode mnie. - To zawsze pomaga - Wyjaśnił jedynie, stojąc w odpowiedniej pozycji. Taniec. No tak. Przymknęłam oczy, aby po chwili ułożyć dłoń na jego ramieniu. Tańcząc do muzyki, zaczęliśmy mieszać ze sobą różne rodzaje, tak że wyszedł nam śmieszny, a zarazem dobry i smaczny miks. Chyba tego mi brakowało, gdyż po 10 minutach, gdy się zatrzymaliśmy, wypuściłam przez zęby powietrze.
- Gaze wyjechał - Powiedziałam w końcu, chowając dłonie do kieszeni.
- Gdzie? - Krótkie, ale i stanowcze pytanie momentalnie mnie zaatakowało.
- Do rodziców.
- Boisz się, że nie wróci?
- Pozostaje mi już tylko mieć nadzieję - Podniosłam na niego wzrok. Jego twarz jak zawsze nic nie wyrażała, przez co ciężko było cokolwiek wyczytać. Cieszyłam się, że mogę mieć takiego przyjaciela, który nie będzie owijać w bawełnę, ale sam też nie znał prawdy. W nocy, gdy męczyła mnie bezsenność, wyszukałam jego rodzinę w internecie. Podobno należą do jednych z najbogatszych ludzi, a co za tym idzie też i szanowanych. W rodzinie nie zdarzyło się, aby ktokolwiek stanął przed ołtarzem z kimś, kto nie jest z wysoko urodzonej rodziny. Jeśli nie wróci, poczuje się wtedy tak, jakby zamiast mnie wybrał pieniądze i dobre nazwisko. Przeczesałam włosy i podniosłam kącik ust.
- Nadzieja matką głupich co nie? - Widząc moją minę, również prychnął.
- Życie. Lecę coś zjeść, do zobaczenia na zajęciach - Pomachałam mu na pożegnanie, wychodząc z salki.

*kilka dni później*

Na reszcie nadszedł piątek, w planach oprócz posprzątania mieszkania, nie miałam nic więcej do roboty. Kino, dyskoteka, wszystko to wydawało mi się teraz takie nudne i bezwartościowe. W drodze do domu weszłam do niewielkiej knajpki, gdzie kupiłam spaghetti, które miało stać się moim mieszkaniu. Po trzech godzinach mieszkanie lśniło czystością, a ja padałam ze zmęczenia. Usiadłam na kanapie zadowolona ze swojego dzieła. Złapałam za pilot, zaczynając skakać po kanałach. Podczas przełączania z jakiegoś programu muzycznego, na serial usłyszałam, że ktoś próbuje się dostać do mojego mieszkania. Zmarszczyłam brwi i podeszłam do nich, otwierając je jak szeroko, spodziewając się po drugiej stronie złodzieja, lub pijanego sąsiada. Jednak to nie był żaden z nich. Stanęłam jak wryta, widząc przed swoją twarzą ciemnoskórego chłopaka, któremu biała grzywka do połowy zasłaniała oliwkowe oczy, które śmiały się do mnie. W ręce trzymał klucze, a w dłoni walizkę ze złotymi zdobieniami.
- Cześć - Uśmiechnął się do mnie, otworzyłam usta, aby coś powiedzieć, ale żadne słowo nie chciało mi przejść przez gardło. Wierzyłam, że wróci, ale i tak coś mi podpowiadało, że nie przeciwstawi się swoim rodzicom, że go już nigdy nie zobaczę. Zamknęłam wciąż delikatnie rozchylone usta, rzucając się w jego ramiona.
- Wróciłeś - Wyszeptałam, zaciskając jeszcze mocniej ramiona wokół jego szyi.
- Przecież Ci obiecałem, poza tym jakbym mógł nie wrócić, skoro Cię kocham - Poczułam, jak składa pocałunek na mojej szyi.
- Nie wyjeżdżaj już na tak długo - Spojrzałam na niego wręcz błagalnie. To głupie, ale czułam się okropnie, nie mając go przy sobie i tu już wcale nie chodzi o brak dobrego obiadu. W nocy nikt mnie nie przytulał ani ja nie miałam kogo objąć, nie mogłam się z nikim kłócić o łazienkę, nikt mnie nie przedrzeźniał, nie całował, nie adorował. Po prostu za nim cholernie tęskniłam. 
Gaze?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz