Delikatne palce powoli przesuwały się wzdłuż guzików czarnej kurtki, zapinając je. Różowo włosy chłopak cicho westchnął. Nie chciał opuszczać tego domu, po prostu nie chciał. Nie miał na to siły. Siły, by wrócić do szkoły i rozpocząć kolejny nazbyt absurdalnie nudny i powtarzalny tydzień. Schylił się po to, by zawiązać buty i podnieść plecak, który następnie zarzucił na plecy. Wyprostował się. Praktycznie był już gotowy do drogi. Pozostało tylko…
– Alexiel! – Usłyszał kobiecy głos, należący do jego starszej siostry. – Zapomniałeś wziąć parasolki – dodała.
– Parasolki? – powtórzył, przekręcając głowę.
– Pamiętasz, jak ci mówiłam, że dzisiaj ma padać? – Poprawił niechciane kosmyki włosów, które opadły mu na twarz i założył je za ucho.
– Mówiłaś? – Kolejne pytanie retoryczne. Wziął od Nancy tę rzecz, a na jego twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech. Ona zawsze o niego dbała. Bardziej niż matka, bardziej niż ojciec, bardziej niż… – Dziękuję.
Odwzajemniła uśmiech, a na głowie brata położyła swoją dłoń. Do tej pory dziwiło ją to, że mimo dziewiętnastu lat na karku nadal był taki… niski. W przeszłości myślała, że bez problemu ją przewyższy, a tymczasem wciąż była od niego wyższa prawie o dziesięć centymetrów.
– Uważaj na siebie – rzekła tonem, jakby mówiła do małego dziecka. – Nie zapomnij o…
– Nie zapomnę.
Nie pozwolił jej dokończyć. Doskonale wiedział, co zamierzała powiedzieć. Zawsze to mówiła i zawsze traktowała go tak, jakby wciąż był dzieckiem. Miał ochotę powiedzieć coś typu: „Jestem już dorosły, nie musisz się o mnie tak martwić”, ale ugryzł się w język i zrezygnował, bo wiedział, że powstałaby z tego kolejna niepotrzebna dyskusja o nim i o jego stanie zdrowia. Zrobił krok do tyłu, chwycił za klamkę drzwi i żegnając się, wyszedł z mieszkania starszej siostry.
Noc, a może jeszcze wieczór tego dnia nie należał do najcieplejszych. Wiał nieprzyjemny, chłodny wiatr; miasto skąpane było w półmroku. Alexiel spojrzał w górę; nad sobą ujrzał ciemne, ciężkie chmury. W tej chwili już całkowicie nie żałował wzięcia kurtki i parasola od siostry. Rzeczywiście, zbierało się na deszcz albo nawet i na burzę. Co prawda, lubił te anomalie pogodowe, ale nie wtedy, kiedy był poza domem lub jakimkolwiek innym budynkiem. Odetchnął głęboko, a do jego nozdrzy dotarł charakterystyczny zapach gęstego, wilgotnego powietrza zwiastującego ulewę. Zagrzmiało. Teraz był już pewny, że pozostało mu niewiele czasu, dlatego czym prędzej ruszył przed siebie. Z każdym krokiem, chwilą ciemnogranatowe chmury coraz bardziej przykrywały niebo i obecne na nim zachodzące słońce, a także i wschodzący księżyc. Gdyby nie latarnie uliczne, żółtooki nie wiedziałby, gdzie i dokąd iść.
W pewnym momencie zaczęło kropić, a po kilku minutach mżawka zamieniła się w ulewę, której towarzyszył wiatr. – Ja to mam szczęście – szepnął do otaczającej go ciemności.
Była wiosna, podczas której nieczęsto występowały opady, a on akurat musiał na nie trafić, gdy postanowił pieszo wracać do akademika. Rozpoczynająca się burza była jedynie tego kwintesencją. Westchnął. „Jak zmoknę, to zmoknę, nic się nie stanie, prawda?”; powiedział pocieszająco siebie w myślach. Gorzej już być nie mogło… a co najmniej tak uważał. Jeszcze nie wiedział, jak bardzo się mylił.
Zatrzymał się, czując niepokojące uczucie w sercu. Mimo otaczających go głośnych strumieni wody słyszał, jak bardzo szybko zaczyna ono bić. „Proszę, proszę, tylko nie teraz”; zaczął błagać w myślach, chociaż wiedział, że nic to nie da. Tak, skutki uboczne jego żywiołu często dawały mu się we znaki w najmniej odpowiednich momentach – czyli takich, jak ten. Po ciele przeszedł mu nieprzyjemny dreszcz, który zakończył się spazmem mięśni i atakiem bólu, którego epicentrum była głowa. Zamknął oczy, a w myślach powoli zaczął odliczać od jednego w górę. Jeden, dwa, trzy… zawsze to robił, gdy zaczynał się gorzej czuć. Wbrew pozorom i jakimś niewiadomym cudem to naprawdę pomagało – a może to był tylko efekt placebo? Gdy był już przy piętnastu, po najbliższej okolicy rozległ się potężny grzmot odpowiadający piorunowi. Przestraszony i wyrwany z zamyślenia Alexiel szeroko otworzył oczy i ujrzał… nic nie ujrzał; jedynie ciemność. Z jego ust wyrwała się cicha wiązanka przekleństw. Nie dość, że spotkał go deszcz z burzą, zaczął się gorzej czuć, to dodatkowo własny zmysł zaczął zawodzić.
– Chwila… – mruknął, mrużąc oczy.
Gdyby oślepł, to nie byłby w stanie zobaczyć zarysów otaczających bloków, kawałka chodnika przed sobą i nieba rozdzielanego przez jasnożółte błyskawice. Z przedniej kieszeni kurtki wyjął telefon, a następnie włączył latarkę i zaświecił nią przed siebie.
Lampy. Tym razem to one go zawiodły, przestając oświetlać swym blaskiem dalszą drogę. Co prawda, wiedział, że jego wzrok także się pogorszył; wszystko w okolicy było dla niego rozmazane, ale i tak się cieszył, że to było tylko tyle. Z telefonem służącym jako źródło światła, ponownie rozpoczął marsz. Rozejrzał się dookoła. Nie poznawał tego miejsca. Po kilku krokach pełnych niepewności myślał, że to wina tych problemów z widzeniem i że to przez nie wszystko wydawało się inne, lecz każda chwila coraz bardziej upewniała go w myśli, iż znajduje się w obcym miejscu. Powinien zawrócić, czy nie? To pytanie nurtowało Alexiela, chociaż racjonalne myśli podpowiadały mu, że przez to będzie mógł się jeszcze bardziej zgubić. Za pomocą telefonu udało mu się określić aktualne położenie, a także drogę do upragnionego celu, jakim był akademik. Westchnął. Już się nie mógł doczekać tego, aż w końcu wróci do swojego pokoju, będzie mógł się przebrać w suche, cieplejsze ciuchy i odpocznie od dzisiejszych trudów.
Skręcił w jedną z bocznych uliczek, która ponoć miała skrócić jego drogę. Czy się bał? Nie. Większość osób znajdująca się w podobnym położeniu zapewne byłaby przerażona, ale nie on. Przyzwyczaił się do podobnych sytuacji i prawdę mówić nie wiedział, czy powinien być z tego zadowolony, czy wręcz przeciwnie. W końcu świadczyło to o braku rozsądku. Jednak teraz padał deszcz, trwała burza, więc tym razem w takich szemranych zakamarkach miasta jak to nie powinno czekać zagrożenie w postaci innych ludzi.
Ta droga doprowadziła go do innej ulicy, wyglądającej na częściej użytkowaną. Tuż przy niej, na horyzoncie i w oddali spostrzegł budkę przypominającą przystanek autobusowy. Wyglądała ona jak idealne miejsce do odpoczynku i przeczekania najgorszej części ulewy. Sądził, że na autobus i tak nie ma co liczyć – w taką pogodę i o takiej porze wątpił, by cokolwiek tędy przejeżdżało; nawet widok pędzącego samochodu był rzadkością.
Nie mylił się. Ta budka rzeczywiście okazała się zadaszonym przystankiem. Złożył parasolkę i usiadł na znajdującej się tam ławeczce. Cóż innego mógł zrobić?
Po kilku może kilkunastu minutach oczekiwania stało się coś, czego Alexiel w ogóle się nie spodziewał – lampy uliczne ponownie dały znak swojego istnienia w postaci światła oświetlającego okolice. Mimowolnie się uśmiechnął, zwłaszcza gdy zorientował się, że burza wraz z deszczem powoli się uspokajają. Jednak wtedy inna rzecz zwróciła jego uwagę, a najdokładniej tajemniczy kształt, zbliżający się w stronę przystanku. Po chwili tajemnicza postać znalazła się tuż obok niego i nie zwracając uwagi lub nawet nie zauważając Alexiela, zmęczona biegiem, usiadła na ławce obok chłopaka. Przyjrzał się jej. Wyglądała na kogoś w jego wieku, jednak nie był pewien, czy z uwagi na zaistniałą sytuację dobrym pomysłem byłoby zainicjowanie rozmowy. W końcu obcy chłopak, zaczepiający cię na przystanku autobusowym, gdy ty tylko chcesz uciec przed deszczem… nie brzmi to zbyt zachęcająco, prawda?
< idk nie umiem zaczynać opowiadań, ale może ktoś się skusi na wątek? x3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz