piątek, 29 czerwca 2018

Od Claudio - Zlecenie 7

Proszę zaczekać! Błagam! – począłem błagać z daleka kierowcę.
Torba latała mi na wszystkie boki, a ja próbowałem tylko dobiec do mojego prawie jedynego środku transportu, nie zważając na to, że mój ów bagaż zaraz spadnie. Kierowca na szczęście zatrzymał się i poczekał, aż dobiegnę. Kiwnąłem tylko głową w stronę lusterka, aby przekazać mu najzwyklejsze „dziękuję”. Wskoczyłem do autobusu i usiadłem na jakimś wolnym miejscu. Wypuściłem powietrze i lekko się uśmiechnąłem. Nawet zapomniałem sprawdzić, jaki to jest numer autobusu. Poczekałem aż ruszy, żeby potem spokojnie dojść do szkoły. Zamknąłem oczy, wygodnie opierając się o fotel i po chwili, niecelowo, oddałem się krainie snów.
~•~


P-Przepraszam... – Zacząłem słyszeć czyiś głos. – Proszę... proszę pana?
Otworzyłem lekko oczy i ujrzałem przed sobą czarnowłosą, piękną kobietę. Zaczerwieniłem się dość widocznie i odwróciłem delikatnie głowę.
Co się... C-Co się stało? – zapytałem, ogarniając się. Spojrzałem kobiecie w oczy, były takie jasnozielone.
To... Ostatni przystanek – uśmiechnęła się. Słodko.
Ostatni...? – dopiero teraz zdałem sobie z tego sprawę – przepraszam, było miło! – Poprawiłem torbę i wymijając nieznajomą, wyskoczyłem z autobusu.
Rozejrzałem się, ale większość co widziałem to las. Gdzie ja wylądowałem? Zacząłem zastanawiać się, co mogę teraz zrobić. Spojrzałem na zegarek, który założyłem w domu... wyszedłem po szóstej, a jest... po... jedenastej... Westchnąłem i pokręciłem głową. Jak na złość musiałem przysnąć, na dodatek to całe pięć godzin. Spojrzałem w stronę lasu i dostrzegłem tam jakąś chatkę. Może jej mieszkaniec będzie w stanie mi pomóc dotrzeć do szkoły w pięć sekund? Ruszyłem tak więc do lasu, a czym byłem bliżej chatki, tym miałem więcej nadziei na ratunek od strony lokatora miejsca, ale wtedy na tarasie drewnianej chaty zobaczyłem siwowłosą kobietę, siedząca na krześle i patrzącą na naturę. Podszedłem powoli do niej.
Dzień dobry, wie pani jak stąd szybko dostać się do akademii Tori? – spytałem.
Przepraszam, ale nie wiem – powiedziała ochrypłym głosem.
No cóż... Najwidoczniej dzisiaj nie mój dzień tak jak zawsze. – Podrapałem się po głowie, opuszczając ją. Zamknąłem na chwilę oczy, ale ponownie słysząc głos staruszki, uniosłem swój łeb i przysłuchałem się jej.
Młodzieńcze... – zaczęła – dam ci listę składników, a także kilka Ludli, mógłbyś mi to, proszę, kupić?
Zastanowiłem się chwilę, pięć godzin drogi powrotnej i dwie do szkoły, to chyba już nie ma sensu... Kiwnąłem głową na tak, a staruszka radośnie się zaśmiała.
Mów mi proszę pani Aqualere. – Zaczęła się powoli podnosić, opierając się cały czas o laskę.
Weszła do chaty i gestem ręki zaprosiła mnie do środka, więc i ja skusiłem się na zobaczenie jej zaułku. Tego akurat się nie spodziewałem. Wszystko tam lśniło, było wiele nieznanych mi roślin, jedno nawet kłapało do mnie zębiskami. Wszystko było tu z drewna, a po chwili zauważyłem ladę. Była przyozdobiona sztucznymi liśćmi, a stał na niej koszyk z kolorowymi substancjami w butelkach. Otworzyłem szeroko szczękę, widząc to wszystko. Położyłem dłonie na stole, który stał na środku pokoju, aby zaraz się nie przewalić.
Czy to sklep? – spytałem.
Nie, to moja... – odchrząknęła – spiżarnia jak to nazwę. 
Podeszła też w tym momencie do lady, na której leżała wcześniej niezauważona przeze mnie kartka. Podniosła ją i chciała do mnie wrócić, ale żeby się nie przemęczała, zrobiłem to ja. Podała mi listę i lekko się uśmiechnęła.
Dziękuję ci, że mi pomożesz. – Pogładziła mnie po policzku.
N-Nie ma za co... to.... Moja specjalność? – zaśmiałem się nerwowo.
Zacząłem wychodzić, gdy kobieta mnie zatrzymała.
Diabelska sznurówka... Ostatni składnik... Nie musisz go zbierać, on... może być trochę niebezpieczny do zdobycia. – Spojrzała mi w oczy.
Nie ma jej na targu? – spytałem od razu.
Nie, jest strzeżona przez... – westchnęła – ogra i diabełka, tutaj niedaleko w górach.
Mogłem się podołać temu wyzwaniu, pewnie wtedy do mojej kieszeni wpadłoby trochę Ludli.
Podejmę się tego wyzwania. – Wyprostowałem się, żeby wyglądać pewnie.
Bardzo ci dziękuję, ale... uważaj na siebie... chłopcze. – Pogładziła mnie ostatni raz po policzku.
O-oczywiście. – I cała pewność siebie zniknęła...
Wyszedłem z chatki, kierując się do wyjścia z lasu. Teraz znajdź panie targ; podbiegłem do jakiegoś przechodnia i zapytałem go o położenie targu. Jak już dowiedziałem się, gdzie się mieści, ruszyłem w jego kierunku.
~•~
Lewo, lewo... prosto... I prawo – mówiłem sobie w myślach. 
Takim oto sposobem znalazłem się na zatłoczonym targu. Poszedłem przed siebie w głąb ludzi i począłem przeglądać zawartość każdego stanowiska. Ujrzawszy jakieś zioła, zacząłem pytać, czy znajdę takowe, jakie są na liście. Tak po godzinie odnalazłem wszystko, musiałem nawet dołożyć trochę swoich oszczędności, bo te, co dała pani Aqualere, nie starczyły. Wróciłem do niej, dając zioła. Przy okazji dowiedziałem się całkowitej lokacji góry. Czas było na wędrówkę, a więc kobieta dała mi jakiś prowiant. Zapakowałem go do swojej torby, po czym sprawnym krokiem udałem się w kierunku góry. Droga nie była taka długa, jak przewidywałem, ale... Trzeba było się jeszcze na nią dostać. Westchnąłem przeciągle, patrząc w stronę szczytu. Złapałem się za głowę, myśląc jeszcze nad opcją odwrotu, ale jednak postanowiłem się nie cofać. Wtedy na mym ciele pojawi się kolejna blizna przez żal, że nie spróbowałem. Złapałem się pierwszej wystającej skałki i poruszyłem kilka razy ręką, aby sprawdzić, czy jest stabilna. Tak właśnie o swoich siłach zaczynałem się wspinać.
Dawaj Claudio, już większe szczyty się zdobywało. – Dodałem sobie otuchy.
Złapałem się kolejnej i kolejnej, i jeszcze kolejnej... Byłem coraz wyżej, gdy nagle jedna ze skałek odpadła, a ja spadłem trochę niżej. Na szczęście okazało się, że jest, powiedzmy, jakieś piętro. Tak też nie dostałem zbytnio w kość. Ponownie ruszyłem ku górze i w tym samym miejscu ponownie upadłem. To jakiś zabieracz nadziei? Dotknąłem ziemi i stworzyłem schody, po których mogłem już biec. Kiedy spojrzałem w dół, zauważyłem, iż od razu zaczęły zanikać, więc złapałem się czegoś wystającego z góry. Na szczęście zdążyłem. Wspinałem się dalej, aż w końcu dotarłem do samego szczytu. Był dość mocny wiatr, ale nie ruszało mnie to. Wakacje w górach to nie był zły pomysł. Rozejrzałem się, ale nic nie dostrzegłem oprócz czerwonego kwiatu, który ciągnął się jak... Sznurówka. Zapewne stąd nazwa. Już miałem do niego podejść i go zerwać, gdy przede mną pojawiła się czarna kreatura.
Huhuhu... – zaśmiał się – witaj podróżniku! - Zamachał swym chudym, jeszcze chudszym niż patyk ogonem.
Przy okazji dowiedziałem się całkowitej lokacji góry. Kim jesteś? - zapytałem, zanim diabeł zaczął mówić dalej.
Nazywaj mnie, jak chcesz, mam wiele nazw, diabeł, diabełek, następca szatana, nowy Bóg – uśmiechnął się przy ostatnim – ale najlepsza nazwa to Sznurówkowy Strażnik! Huhuhu – zaśmiał się ponownie.
Gdzie twój kompan? – zadałem kolejne pytanie.
Tuż... za tobą, huhuhuhuhu. – Klasnął w swe łapska.
Wtedy poczułem uścisk na klatce i ujrzałem wielkie, czerwone łapska z pazurami. Próbowałem się wyrwać, ale to nic nie dawało.
Huhuhuhu. – Położył dłoń na swojej głowie i śmiał się wniebogłosy.
Zacząłem pokrywać swoje dłonie stalą, oby tylko miał monolog zła.
A więc... – rozpoczął diabeł – co byś powiedział na zrzucenie stąd i rzucenie ci kawałku tej sznurówki?
To raczej słaby plan. – Popatrzyłem w jego stronę, czułem, że ręce nie są jeszcze pokryte w całości.
To może... Ześlemy od razu cię do piekła?
Nie... – mruknąłem.
Wtem poczułem, że mam już pazury. Złapałem ręce ogra i udrapałem je jednym ruchem. Ogr ryknął i mnie puścił, więc opadłem na ziemię. Uderzyłem go nogą w brzuch, odepchnąłem lekko i ponownie udrapałem w ręce. Zdezorientowany diabeł chciał zabrać roślinę i uciec, jednak szybko zareagowałem. Położyłem dłoń na ziemi, blokując przy tym przeciwnika stalą. Podbiegłem do niego i uderzyłem w tę mroczną facjatę. Wtedy też dostałem w plecy, przez co padłem trochę dalej na ziemię. Powoli się podniosłem i zaszarżowałem na osiłka. Wskoczyłem na niego i złapałem jego rogi, oparłem się o plecy tej mrocznej kreatury. Słyszałem o jakimś dobrym sposobie na demoniczne stwory, ale... nie wiem, czy dam radę. Położyłem jedną z dłoni na jego głowie, a stal przeniosła się na jego oczy, przez co stracił wzrok. Kiedy całkowicie nic nie widział, zeskoczyłem z niego i zrzuciłem z góry. Osiłek odzyskał wzrok, ale sam runął w dół, nie zdążając się złapać.
Zostaliśmy sami diabełku. – Przeciągnąłem się.
Hu... huhu... – śmiał się nerwowo – może... zrobimy to pokojowo?...
Chciałeś mnie zabić, ale ja taki nie jestem. Oddaj mi kwiat, a ja nic ci nie zrobię – powiedziałem z poważnym tonem.
Czarna bestyjka odsunęła się, a ja mogłem spokojnie zebrać ostatni ze składników. Spojrzałem na kwiat i lekko się uśmiechnąłem, gdy poczułem, że strażnik wbija swój ogon w moje plecy. Zerknąłem w jego stronę.
Co to miało znaczyć...? – warknąłem natychmiastowo.
N-Nic takiego... Mała zabawa... – Zrobił niewinną pozę.
Okay... – brzmiał podejrzliwie, ale trzeba było jeszcze wrócić do staruszki.
Zacząłem schodzić na dół. Byłem coraz niżej, ale oczywiście w pewnym momencie musiałem polecieć na glebę. Westchnąłem... To zapewne dlatego, że już tyle mi szczęścia uleciało, że hoho. Poprawiłem ubranie, wstałem, uklepałem wszystko, po czym spokojnym krokiem mogłem iść do chatki. Jedyne co słyszałem za sobą to jęki ogra. Mijałem drzewa, drzewa, krzaki, drzewa i tak dalej. Nagle zaczęła boleć mnie głowa, myślałem, że jest to chwilowe, ale ból narastał. Szedłem dalej, a dopiero po minięciu przynajmniej półgodziny byłem u pani Aqualere. Wtem przed jej chatą padłem brzuchem na trawę. Ledwo już patrzyłem na oczy, jednak ledwo też słyszałem.
Chło... c.... dzieje? – słyszałem głos starszej kobiety, to na pewno zleceniodawczyni, ale... mówiła jak przez mgłę, jakby to było najzwyklejsze wspomnienie. W tym też momencie całkowicie straciłem przytomność. Ciekawe czy się spisałem...?
~•~
Otworzyłem ślamazarnie powieki, a pierwsze co się stało, to oślepiło mnie szpitalne światło. Syknąłem przeciągle, po czym poczułem na sobie dotyk. Odwróciłem wzrok w jej stronę i zamrugałem kilka razy.
O... Oh... pani Aqualere – powiedziałem, a na mej twarzy pojawił się ciepły uśmiech.
Ojoj młodzieńcze... przepraszam, że cię tam wysłałam – mówiła smutnym, pełnym żalu tonem.
Proszę się nie martwić, przeżyje- – Poprawiłem się do pozycji siedzącej.
Kobieta, mimo iż dalej cierpiała przez moje męki, to delikatnie jej wargi uniosły się ku górze. Tak właśnie zakończyła się moja misja, wizytą w szpitalu. Oby tylko nie było potem o tym głośno, choć pewnie już dużo uczniów było w szpitalu.
Miło było, ale... Chyba jeszcze się zdrzemnę – ułożyłem się na boku i od razu popadłem w błogi sen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz