— Dzięki! Jak zwykle muszę coś zgubić — odparł właściciel zguby, który bez zbędnych ruchów odebrał ode mnie swoją własność. Mężczyzna dość wysoki, co prawda nie tak, jak ja, ale niewiele mu brakowało. Czekoladowe włosy nieco zafalowały, brązowe oczka wbiły się we mnie, jak dwa, porządnie rzucone oszczepy, gdy sam chował przedmiot do kieszeni. Uśmiechnął się delikatnie, co odwzajemniłem dokładnie tak samo, może nieco bardziej szelmowsko, prawdopodobnie chcąc się przypodobać, jak każdemu innemu osobnikowi, na którego natrafiłem w ciągu trwania swojej egzystencji. Dla uroku, dla przyjemności drugiej osoby i dla dobrego samopoczucia, bo po prostu byłem wtedy nieco pewniejszy.
— Chodź — rzucił po chwili, wywołując mnie z lekkiego zamyślenia. — Postawię ci coś za to. Mało kto zamiast zwinąć, po prostu by go oddał. Dwie ulice dalej jest fajna knajpa. Chyba, że wolisz coś innego. — Słysząc jego słowa, zaśmiałem się cicho, może nieco nerwowo, uciekając na chwilę wzrokiem i za chwilę wzdychając, cichutko, pod nosem, byle drugi tego nie usłyszał. — Jestem Dean. Dean Riggs. Miło poznać — dodał po chwili, przyciągając ponownie moje spojrzenie. Stał wyprostowany, napięty, z rękami w kieszeniach. Pewność siebie biła na kilometr, a ja z moim pogiętym kręgosłupem i lekkim przygarbieniem, bo naprawdę nie chciałem w tym momencie napinać mięśni, wyglądałem jak marny ochłap.
— Luther Rutherford i ze wzajemnością — odparłem szybko, wyćwiczonym tonem, nie robiąc gaf przy wypowiadaniu imienia i nazwiska, co zdarzało się wyjątkowo często. Rodzinka uraczyła mnie naprawdę ciekawą mieszanką, która łamała czasami język. Ile razy już usłyszałem Ruther albo Lutherford? Dużo, zdecydowanie za dużo. Jakby nie mogli rzucić jakimś oklepanym, prostym imieniem. Max. Jake. Joshua. Cokolwiek to nie. Luther. Byle spłatać psikusa dzieciakowi i jego znajomym, czy komukolwiek kto się z nim zadawał. — Do knajpy, czy kawiarni z chęcią wstąpię, ale nie musisz za mnie płacić — rzuciłem ze śmiechem. — Serio każdy zrobiłby na moim miejscu to samo — dodałem, machając niedbale dłonią i rozglądając się po okolicy. — Kawa? A może piwo? Znam dobry pub w okolicy, obsługa miła, ludzie fajni, nie śmierdzi, ani nic. — Uśmiechnąłem się w stronę mężczyzny, zakładając ręce na piersi i przenosząc ciężar ciała na lewą nogę. — Nawet przekąski mają zjadliwe.
Oczywiście byłem przygotowany na odpowiedź „Nie” albo „Wolę kawę”, albo „Może jednak knajpka?”.
Wszystko było zrozumiałe, a nigdy nie byłem jakimś wyjątkowym wybrednialcem, który musi mieć akurat to i akurat w tym momencie, bo inaczej to wiadomo, gdzie możecie sobie daną rzecz wsadzić.
Przyznałem w głowie, że później z chęcią bym zapalił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz