"Dobro i zło muszą istnieć obok siebie, a człowiek musi dokonać wyboru." Wpatrywałam się w zielony napis, nagryzmolony drukowanymi literami w zeszycie. Przygryzając końcówkę długopisu, zupełnie zapomniałam o miejscu, w którym się znajduję, co nawet nie było niczym nowym. Wszystko, co znajdowało się dookoła, było ciekawsze, niż to, co aktualnie działo się w klasie. Przeniosłam wzrok znad kartki na uchylone okno. Kilka drzew posadzonych w jednym rządku, tworzyły barierę, niepozwalająca mi na dostrzeżenie polany znajdującej się tuż za nimi. Przez ich zielone korony przebijały się promienie słoneczne, zwiastując zbliżające się południe. Tracimy swoje najlepsze lata, siedząc w ciasnych klasach, słuchając o złotych myślach starca, którego nazwiska nawet nie jestem w stanie zapamiętać, zresztą jak większość mojej klasy. Ach, no tak jestem w klasie. Gimnazjum, chyba najgorszy wiek, jaki może człowiek przechodzić. Nawet jeśli Ty zachowujesz się normalnie, to Twoi rówieśnicy szybko przypominają Ci, gdzie jesteś, palenie w klasie, picie na lekcji chemii i śmienia się prosto w twarz nauczycielce, se*ks w szkolnej toalecie i chwalenie się tym na przerwie, to wszystko było na porządku dziennym. Z westchnięciem zwróciłam się do tablicy oraz nauczyciela, który wciąż próbował zinterpretować te kilka słów. Człowiek, który zarówno wyglądem, jak i zachowaniem przypominał mi tego płochliwego gołębia, który jest dokarmiany przez starsze kobiety na rynku, czy też w parku. Śnieżne włosy kontrastowały z ciemnymi oczami, w których pomimo starszego wieku można było dostrzec pewną iskrę, chęć zapalenia w nas jakiejkolwiek chęci do jego przedmiotu. Pomimo iż na lekcje mojego ojczystego języka szłam jak na ścięcie, to zawsze starałam się uważać, tylko dlatego, iż darzyłam swojego nauczyciela pewną sympatią, a także czymś w rodzaju współczucia. Mówił o rzeczach zapewne nawet dla niego niezrozumiałych, pomimo iż każdy wybrałby dobro, on musiał nam udowadniać, że są takie sytuacje, kiedy człowiek staje po stronie zła. Każdy z osobna powie, że nigdy by nie stanął po stronie zła, lecz pomimo tych zapewnień, każdy z nas ma w sobie coś z tej podłości. Dźwięk dzwonka uratował nas wszystkich od zapisywania kolejnych jego spostrzeżeń.
Wyszłam z klasy, udając się na swoje stałe miejsce, jakim jest parapet ukryty za jedną ze ścian, gdzie zazwyczaj nikt nie zagląda. Zawsze wybierałam samotność, podczas gdy inni dostawali szału, siedząc samemu w ciszy, ja to uwielbiałam. Nienawidzę gwaru, tłumów i tych sztucznych słów i gestów. Nie mam przyjaciół, bliższych znajomych, zresztą nawet tych dalekich za wielu nie mam. Oparłam się plecami o zimną szybę, a powiew świeżego powietrza musnął moją twarz, przynosząc tym samym ukojenie. Przymknęłam oczy, starając się odciąć od wszelkiego hałasu panującego na korytarzu. Niestety, pomimo moich starań i tak do mych uszu dostały się słowa przechodzących obok dziewczyn.
- Dziwaczka, idiotka, dziwoląg, wariatka - Określenia te nie były mi obce i, prawdę mówiąc, zdążyłam się nawet do nich przyzwyczaić, przez te dwa lata spędzone w tej śmierdzącej szkole. Gdybym tylko miała możliwość rozwalić ich wszystkich albo chociaż magicznym sposobem dostać parę skrzydeł i odlecieć pokazując im wszystkim środkowy palec. Zauważyłam, że nie umieją już wymyślić nic nowego, co by chociaż mnie w jakiś sposób zaskoczyło. Cały mój dzień w szkole stał się jedną wielką rutyną. Po zajęciach odnalazłam swoją czarną torbę, na której były namalowane kredą różnorakie wyzwiska. Westchnęłam cicho, zabierając ją z kamienną twarzą i wlokąc się do łazienki, aby chociaż trochę to zmyć. Czując zimną wodę na dłoniach i czytając następne napisy, poczułam, jak ogarnia mnie niemoc, złość, a także smutek jednocześnie. Nikomu nic nie zrobiłam, chociaż chciałam nie raz, a oni i tak mnie nienawidzą, za to, że jestem inna, mam inne pasje, inaczej wyglądam.
- Co ja takiego zrobiłam? - Wyszeptałam cicho, opierając obie ręce o umywalkę i schylając się tak, że odbijające się krople wody wpadały na moją twarz. - Co? - Powtórzyłam, wpatrując się w rozmazujące się białe napisy. Pokręciłam głową, chcąc w ten sposób pozbyć się wszelkich myśli. Wytarłam jeszcze raz swój plecak ręcznikami papierowymi i włożyłam z powrotem do nich wszystkie książki i zeszyty. W tym momencie chciałam się jak najszybciej znaleźć w domu, w łóżku, pod kołdrą, gdzie nikt, ani nic nie jest w stanie mnie skrzywdzić. Marzyłam o tym, aby zapisać się do jakieś szkoły tańca, wyprowadzić się gdzieś daleko i zacząć wszystko od nowa, z zupełnie lepszym startem. W mieszkaniu zastała mnie pustka. Nie mogę liczyć na brata, który wyjechał kilka lat temu i już od dobrych trzech miesięcy się nie odzywa, bo dobrze mu idzie rozkręcanie biznesu. Ojciec jak zawsze był zajęty sobą, nawet nie zwrócił uwagi na to, że wróciłam do domu. Stanęłam za nim, wylewając na jego osobie cały żal, jaki spotkał mnie tego dnia.
- Dlaczego znowu nic nie robisz?! Nawet głupiego obiadu nie umiesz zrobić ani posprzątać swoich brudnych skarpet, mam dosyć sprzątania po Tobie, ile można! - Krzyczałam bez opamiętania, tak jakby on był winien całemu złu, jakie na mnie spada. Jednak, gdyby nie on, nie byłoby mnie tutaj, co znaczy, że nie byłoby też żadnego żalu, smutku czy rozgoryczenia. Postanowiłam zrobić coś głupiego. Ubrałam się w sukienkę i szpilki, nawet się trochę pomalowałam. Chciałam wyjść na miasto i jak każdy w moim wieku wejść do klubu i tylko trochę się pobawić. Przez małe doświadczenie, nawet nie wiedziałam, gdzie powinnam iść. Weszłam do pierwszego lepszego klubu, mając nadzieję, że nie spotkam tam nikogo ze swoich rówieśników. Na pierwszy rzut oka wyglądało to, jak zwykły bar. Muzyka, drinki, zapach dymu. Podchodząc do baru, zamówiłam drinka z pewnością w głosie, aby nikt nie zechciał ode mnie dowodu. Dostałam... Sama nie wiem co, chyba była to zwykła wódka z colą, w smaku nawet to nie było smaczne, ale nie mogłam się teraz krzywić. Siedziałam przy tej szklance kilkanaście minut, rozmyślając o tym, jak szybko i najprościej mogłabym wyrwać się z tego szamba, gdy obok mnie usiadł chłopak. Spojrzałam na niego kątem oka, rozpoznając w nim jednego z uczniów. Był starszy o rok, a może nawet i dwa. Blondyn z niebieskimi oczami i słodkim uśmiechem, szybko mnie zaczarował. Z nieśmiałym uśmiechem schowałam się za kruczoczarnymi słowami, przykładając do ust szklankę, aby mieć czymś zajęte zarówno ręce, jak i usta. Zagadał. Zwykłe "Hej, co tam?", a ja już czułam, jakbym latała 3 metry nad niebem. Rozmowa toczyła się powoli, ale bardzo przyjemnie. Poczułam się w końcu normalnie jak każda nastolatka. Kiedy się do mnie zbliżył, wyprostowałam się gwałtownie i wtedy oślepiło mnie jasne światło, a także znajomy śmiech. Te same dziewczyny, które dzisiaj szeptały o mnie na korytarzu, teraz robiły mi zdjęcia i śmiały się jak idiotki.
- Serio myślałam, że ktoś Cię będzie podrywać, ale beka! - Spojrzałam na chłopaka, który również śmiał się, opierając się o bar. Zacisnęłam zęby, a zaraz później pięść. Odruchowo... Nie, to nie był odruch, to był zdecydowany ruch, który wykonałam z czystą premedytacją. Uderzyłam blondyna z taką siłą, że krew odprysnęła na moją sukienkę, barmana i sam bar. Dopiero kiedy zwijał się z bólu, zdałam sobie sprawę, co tak naprawdę zrobiłam. Złapałam się za rękę, po której przeszło mnie uczucie, jakby kopnął mnie prąd. Spojrzałam na wszystkich. Barman chyba zaczął gdzieś dzwonić, dziewczyny, które jeszcze dosłownie minutę temu zwijały się ze śmiechu, teraz uciekały tak, że aż się za nimi kurzyło. Nie chciałam jeszcze więcej problemów, dlatego zabrałam małą, czarną torebkę, należącą do mnie i wyszłam, a raczej uciekłam z tego miejsca.
Błądziłam po mieście kilka godzin, nie wiedząc, co powinnam teraz zrobić. Nie mogę uciec, nie stać mnie na to, a nawet nie mam żadnej rodziny, bo spójrzmy sobie prawdzie w oczy, brat, który nawet się nie odzywa do swojej własnej siostry, ojciec chodzący co weekend na ku*rwy i matka, która już od kilku lat leży pod ziemią. Usiadłam w końcu na ławce w parku, otaczała mnie zupełna ciemność i kilka rozłożystych drzew. Podkuliłam nogi, przytulając je do siebie i chowając za nimi swoją twarz. Dlaczego to wszystko spotyka mnie? Każdy mówi, że jest dobry, że nie chce stać po stronie zła, podczas gdy ja nie spotykam innych ludzi. Gdzie są Ci wszyscy, którzy są tak naprawdę dobrzy? No gdzie?! Poczułam, jak ogarnia mnie złość, mieszana ze smutkiem. Chciałam wybuchnąć, iść do nich wszystkich wygarnąć każdemu z osobna co o nim myślę, zrobić to, co powinnam już dawno. Podniosłam ze złością głowę ku niebu, kiedy zobaczyłam, jak coś spada prosto na mnie. Dwa pióra, czarne jak słoma wylądowały na moich nogach. Zaskoczona wzięłam je do ręki. Były tak duże, że nawet nie potrafiłam wyobrazić sobie ptaka, który musiał nade mną przelatywać. Przejechałam kciukiem po całej długości twardego i mocnego pióra, przyglądając mu się z zaciekawieniem.
- Z czasem idzie się przyzwyczaić - Zdezorientowana podniosłam głowę, spoglądając na chłopaka, który stał przede mną. Nawet nie potrafiłam ukryć swojego zaskoczenia. Musiałam być tak bardzo zajęta podziwieniem znaleziska, że nawet go nie usłyszałam. Chłopak mniej więcej w moim wieku, z przenikliwymi ciemnymi oczami, nie wiem, czy nie skłamię, jeśli powiem, że były one czarne. Czarne włosy przedstawiały na jego głowie istny chaos. Zupełnie, jakby przed chwilą przeszło przez nie tornado - Znowu coś się do mnie uczepiło? - Ponownie się odezwał, przeczesując dłonią włosy.
- Em... Nie - Pokręciłam głową, wciąż nie rozumiejąc czego mógł ode mnie chcieć.
- Już tak na nie, nie patrz. Masz swoje - Zaśmiał się. Wszystko jasne, mam do czynienia z wariatem bądź też brał coś, co zaczęło właśnie działać.
- Muszę iść - Wstałam pospiesznie, chcąc jak najszybciej się od niego oddalić, ewentualnie znaleźć kogokolwiek, kogo będę mogła poprosić o pomoc.
- Mówię poważnie - Zagrodził mi drogę - Zawsze to samo - Dodał ciszej. Odskoczył ode mnie, po czym z uśmiechem podniósł ręce. Z jego pleców wyrosła para pięknych, czarnych skrzydeł. Wszystkie rzeczy, które trzymałam w rękach, wypadły w jednej chwili, a ja nie wiedziałam co ze sobą zrobić. - No chodź, nie bój się - Wyciągnął w moim kierunku rękę, a ja odskoczyłam od niego jak oparzona, mimo że stał kilka metrów ode mnie.
- Kim jesteś?! - Wydukałam przerażona.
- Różnie nas nazywają - Wzruszył ramionami - Upadli, wygnani, zgorszeni. Mogę tak wymieniać, całą noc.
Zamiast uciekać, wolałam patrzeć na niego i jego skrzydła. Dlaczego w ogóle nie odczuwałam strachu? Powinnam wpaść w panikę, krzyczeć, ratować się, zrobić cokolwiek. Zamiast tego stałam i z każdą sekundą byłam coraz bardziej nim zainteresowana.
- Nie mamy czasu - Uniósł się nad ziemię i nim zdążyłam zareagować, byłam już na jego rękach ponad tym wszystkim.
- To niedorzeczne, to wbrew naturze - Zakryłam swoją twarz rękawami od bluzy. To się nie dzieje, na prawdę, przecież to niemożliwe!
- Wszystko jest możliwe - Ze śmiechem poczułam jak mnie puszcza. Zdążyłam jeszcze na niego spojrzeć z przerażeniem. Spadałam. Miałam wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z klatki piersiowej. Pomimo tego, co się działo w moim życiu, nigdy nie myślałam o śmierci i nie chciałam, żeby skończyło się ono teraz i to jeszcze w taki sposób. Zamknęłam oczy, z których leciały pojedyncze łzy i właśnie wtedy poczułam niesamowite uczucie ulgi i wolności. Leciałam. Sama, pośród gwiazd. Po raz pierwszy poczułam taką lekkość. Zaśmiałam się jak małe dziecko, wprowadzone po raz pierwszy do sklepu z zabawkami. Wszystkie troski, które towarzyszyły mi tam na ziemi, tutaj nie miały miejsca. W końcu byłam całkowicie wolna. Obejrzałam się ostatni raz za siebie, aby jeszcze raz spojrzeć na chłopaka, który był taki jak ja. Nie było go. Usłyszałam jedynie cichy szept, który wywołał u mnie dreszcze "pamiętaj".
Otwierając oczy i widząc swój smętny sufit, i wyczuwając, obecność Gaze odetchnęłam z ulgą. Nie wyobrażam sobie być taką szarą myszką, która nie umie się obronić. Bez mocy, siły, pewności siebie, umarłabym. Spojrzałam na swoje dłonie, a co jeśli to nie był sen? Kilka iskierek przeskoczyła po kolei po wszystkich pięciu palcach, co wywołało u mnie uśmiech. Podniosłam się do siadu i przetarłam oczy, dopiero teraz zorientowałam się, że jedna z dłoni boli, podczas ruszania. Mrużącc oczy, spojrzałam w bok, gdzie dostrzegłam szafkę, która była bardzo przesunięta. Śniąc, musiałam w nią uderzyć... Nagle ciepła dłoń pociągnęła mnie ponownie pod ciepłą kołdrę.
- Czemu znowu nie śpisz? - Mruknął zaspany, wtulając twarz w moje włosy.
- Gorszy sen - Burknęłam, zamykając oczy.
- Zacznij śnić o nas - Ciepłe powietrze zaczęło łaskotać mnie po uchu.
- Aż takich koszmarów mi życzysz - Uśmiechnęłam się pod nosem, słysząc tylko, jak wymrukuje jedno słowo: "okrutna". Ucałował mnie jeszcze w szyje, licząc, że szybciej zasnę. Jednak zamiast tego leżałam i myślałam, ale czując na swojej skórze spokojny oddech chłopaka, oddałam się objęciom Morfeusza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz