sobota, 19 maja 2018

Od April CD Suigin'a


Chłopak zgodził się pomóc, co mnie niezmiernie ucieszyło. W końcu odzyskam moją chustkę. Zaprowadziłam blondyna do drzewa, na którym owa zguba była. W międzyczasie rozmawialiśmy i dowiedziałam się, jak ma na imię. Mój wybawca uniósł się na wysokość, gdzie tkwiła moja apaszka. Muszę przyznać, że zrobiło to na mnie całkiem niezłe wrażenie. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby ktoś latał. Na dodatek bez skrzydeł. Szybko chwycił w dłoń moją uckiekinierkę. Gdy tylko to się stało, zaczął spadać nieco szybciej, niż wcześniej się unosił. Później, gdy dotknął już stopami ziemi, nawet mi ją zawiązał. Ba, w gratisie obdarzył jeszcze moją osobę komplementem. Odsunął się kawałek i bacznie przyjrzał, jak artysta oceniający swoje dzieło. Jednak chyba coś nie do końca mu pasowało, bo zaraz ponownie ruszył w moją stronę, ale po drodze kolejne coś mu przeszkodziło, co spowodowało serię niespodziewanych zdarzeń. Chłopaczyna runął na mnie jak długi, powalając moją drobną osobę w porównaniu do jego. I nawet zamknęłam oczy jakby z obawy przed finałem tego wszystkiego. A wszystko to trwało zaledwie chwilę, ułamek sekundy, ale to wystarczyło. Gdy je otworzyłam, doznałam małego szoku. Suigin znajdował się nade mną, z ustami przyciśniętymi do moich. Kto by się spodziewał, bo na pewno nie ja, że scena rodem ze słabej komedii romantycznej, przytrafi się w realnym świecie właśnie mi. Sekundę później natychmiast go z siebie zrzuciłam, zakrywając rękawem usta. Nie była to jego wina, ale w mojej głowie w tej chwili wszystko działo się totalnie na odwrót. Byłam sfrustrowana. Czym prędzej wstałam, otrzepując z kurzu spódnicę. I nie zdziwiłabym się, gdyby w tamtym momencie moja twarz płonęła, ni to ze złości, ni to z zażenowania całą sytuacją. Na pewno nie tak to sobie wyobrażałam - pocałunek przez przypadek z chłopakiem, o którym oprócz imienia to nie wiedziałam kompletnie nic. 
- K-kretyn…! - rzuciłam jeszcze niemrawo na odchodne, zanim szybkim krokiem opuściłam miejsce zbrodni. 
Otóż zbrodni, nie trzeba wyjaśniać, czemu. Doskonale wiedziałam, że później za całe moje zachowanie pewnie dopadną mnie wyrzuty sumienia, ale kto by się tam tym przejmował. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu. Od pewnego momentu drogi zaczęłam nawet biec. Małe mieszkanko było moją bezpieczną strefą. Kiedy tylko znalazłam się w środku, oparłam się o drzwi, powoli osuwając na dół. Zbyt wiele zdarzeń, zdecydowanie zbyt wiele zdarzeń. Wzięłam głęboki oddech i zdjęłam buty, zamieniając je na mięciutkie, puchowe kapcie. Przedreptałam do salonu, zostawiając torbę na kanapie. Wzrok skupił się na roślinkach stojących na parapecie, do których zaraz podeszłam. Przydałoby się je podlać. Tak więc zaraz stanęłam przy nich z małą, różowo-fioletową konewką. To nie tak że kupiłam ją tylko dlatego, bo wydała mi się bardzo urocza i no, musiałam ją mieć. Potem swoją obecnością zaszczyciłam gramofon. Udało mi się go kupić za grosze na wyprzedaży garażowej, gdy jakiś czas temu przechodziłam przez pewne osiedle. Nawet w gratisie dostałam kilka płyt. Włożyłam jedną, a po chwili mo kawalerce rozniósł się cichy dźwięk “Take on me” jakże znanego i równie starego zespołu a-ha. Jednak ta wersja wyjątkowo dzisiaj jakoś mi nie pasowała, więc wyczaiłam na internecie wolniejszą wersję. Jak na zawołanie, któż by się spodziewał, że wolniejsza, stanie się jakby smutniejsza. Po prostu rozwaliłam się na sofie, totalnie rozpływając i odmóżdżając. Moje myśli uciekły gdzieś daleko, pozostawiając po sobie tylko pustkę oraz równie pusty wzrok wlepiony w okno. No nie, nie mogłam wysiedzieć w tym pustym mieszkaniu. Nie dzisiaj. Tak szybko jak do niego wróciłam, tak równie szybko z niego wyszłam. Potrzebowałam zaczerpnąć świeżego powietrza. Ze słuchawkami na uszach powędrowałam do parku, zajmując jedną z ławek. Narzuciłam na głowę kaptur i podciągnęłam do siebie nogi. Uniosłam wzrok na niebo, którego błękit zasłaniało kilka chmur. Uznałam to jednak za drobny, w niczym nie przeszkadzający szczegół. Nagle, gdzieś dalej zamajaczyła mi blond głowa i postura, która wydawała się być znajoma. Tak, w sekundzie doskonale wiedziałam już, kto to. I tak jak się spodziewałam, dopadły mnie wyrzuty sumienia za nazwanie go kretynem. Jednak nie miałam już na tyle odwagi żeby podejść i przeprosić, więc tylko bardziej naciągnęłam na siebie kaptur. 

<Suigin?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz