Pierwsze zaskoczenie? Przystała na ten plan. Większość dziewczyn odmawia na samo określenie "Podniósłbym cię". No bo co? Przychodzi ci chłopak, klęka i chce podnieść. Wniosek pierwszy? Zboczeniec, macałby tylko. Wniosek kolejny? Niech spada, pewnie zmyśla. I zostawia cię samotnego i opuszczonego z problemem na głowie. Znaczy mnie rzadko mi ludzie odmawiają, ale dziewczyny nawet w tej małej liczbie miały przewagę. Nie żeby mnie obchodziło, co one o mnie myślą. Nie jestem zbokiem, jak proszę o pomoc to tylko o nią mi chodzi, nie o bezczelne zmacanie po cyckach czy pośladkach, czy gdzie tam jeszcze myśli poniosą.
W tym przypadku było podobnie. Podniosłem ją, ale uważałem, by nagle też nie uznała mnie za zboczeńca. Sprawa była prosta. Złapać kota i zdjąć z gałęzi. Ale ten, kiedy zobaczył obce ręce dalej postanowił odrzucać swoją wojowniczą i odważną naturę, kichnął tylko ostrzegawczo i cofnął się na jeszcze wyższe gałęzie. Szczerbateeeeeeek, stęknąłem w myślach skupiając się na utrzymaniu równowagi, by przypadkiem się nie wywalić. Wsłuchałem się w słowa niebieskowłosej usiłującej bezskutecznie uspokoić czarną bestię, która jak na złość próbowała wejść jeszcze wyżej, byle dalej od nas. Najgorsze było to, że chyba celowo wybierał te mniej stabilne gałązki.
Ogólnie to zadziwiał mnie dzisiaj. Zazwyczaj odważny jak tygrys, co to nawet do wody szybko wskoczy dziś zachowywał się jak pełnokrwisty tchórz. Zupełnie jak nie mój kot, nie mój dachowiec, którego sąsiedzi przeklinali w wolnym czasie, kiedy jego ogon ukazywał się w zasięgu ich wzroku. O nie, ktoś zdecydowanie podmienił mi jego charakter i myślał, że nie zauważę braku mojego małego szatana wewnątrz tej czarnej kupki futra. No bo hej, ani razu mnie dziś nie próbował podrapać, nie atakował jak go męczono, stał się jakiś nieswój. Na pewno niczym go nie obraziłem, u weterynarza kontrolnie byliśmy tydzień temu.
- Szczerbatek - odezwałem się nagle, gdy udało mi się nawiązać z kotem kontakt wzrokowy i wyciągnąłem w jego stronę jedną rękę, drugą dalej mocno trzymając kostkę dziewczyny. - Mordo droga, nie właź wyżej, bo to się źle skończy. Sorry za tego weterynarza tydzień temu, sorry za to, że prawie przytrzasnąłem ci ogon drzwiami dwa dni temu i za to, że prawie zapomniałem o nakarmieniu cię cztery dni temu. Nie wiem, co jeszcze mogłem zrobić źle, że akurat dziś odstawiasz akcje, ale błagam cię. Nie. Właź. Wyżej. - przerwałem na chwilę by przetrawił podane informacje. - Najlepiej będzie jak podejdziesz do tej tu miłej panienki i dasz się zdjąć z tego drzewa. Wszyscy będziemy szczęśliwi mówię ci. A wieczorem dostaniesz więcej żarcia niż zazwyczaj.
Kota chyba zaczęło to przekonywać, bo niepewnie wrócił na jedną z gałęzi, które znajdowały się bliżej nas. Miaukną, gdy ta wydała z siebie cichy, zdradziecki trzask, ale nie cofnął się.
- O tak, mój drogi. Małe kroczki, ale chodź tu - westchnąłem z ulgą i ponownie zacisnąłem dłoń na puszczonej wcześniej kostce pomagającej mi niebieskowłosej. - Jeszcze kawałek.
Blue?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz