poniedziałek, 19 marca 2018

Od Hideyoshiego Do Shury

Dzisiaj sobota. Wreszcie weekend. zero zajęć. Zero szkoły i bezsensownych, nudnych lekcji. Ale w sumie tez nie chce mi się siedzieć w domu i marnować czas. Może tym razem pójdę i poćwiczę parkoura, bo why not? W sumie, dawno tego nie robiłem. Zwlokłem się z łóżka baaardzo leniwie i poszedłem się ogarnąć do łazienki. Nic nadzwyczajnego, standardowe, codzienne czynności. Wyszedłem z łazienki i poszedłem do kuchni. Co by tu sobie zrobić...Dobra, niech będą naleśniki. zrobiłem sobie śniadanie i powoli je zjadłem. Jakoś nie za bardzo mi się śpieszyło. Zjadłem, pozmywałem i podszedłem do okna. Panorama rannego miasta i oświetlonych przez wschodzące słońce wieżowców. Westchnąłem i zagapiłem się w ten piękny widok. Po paru minutach się otrząsnąłem i przebrałem w jakieś czarne dresy ze ściągaczami i czarną, obcisłą koszulkę. Spakowałem wszystkie potrzebne rzeczy i wyszedłem z mieszkania, zamykając je.

---

Zacząłem biec, z czarno-białą torbą przewieszoną przez ramię. Ludzie się nie oglądali za mną, bo w tym miejscu wszystko jest możliwe, więc nic dziwnego, że po chodniku biegnie jakiś chłopak. Przynajmniej to jest dobre. Biegłem i skakałem, przez mury, ławki i inne przeszkody. Uwielbiałem to uczucie i ten wiatr we włosach. Biegłem przez park i nagle, ni stąd ni zowąd, przede mną pojawiła się białowłosa dziewczyna, która na mnie wpadła. Upadłem, podobnie jak ona. Otrząsnąłem się po krótkiej chwili i wstałem, podając jej rękę. Nie zdążyłem wymówić ani jednego słowa, a ona rzuciła chłodnym tonem.
-Zalecałoby się, przeproszenie, wiesz?-burknęła. Ujęła moją dłoń, po czym wstała, otrzepując się.
-Eee...Przepraszam. Tak w ogóle to ty na mnie wpadłaś...
-Jednak to nie moja wina, że sobie biegasz, nie patrząc przed siebie. Nie tylko ja musze uważać, idąc.
-Ach, niech ci będzie-przyznałem jej rację, bo nie mam zamiaru się kłócić. Poza tym, nie chce mi się użerać z tą zadziorną babą, trudno. Nagle złapała mnie za rękę i zaczęła biec gdzieś w zawrotnym tempie. Zaprowadziła mnie do jakiejś ciemnej, podocznej uliczki. Stanęła tuż przede mną, bardzo blisko i chyba chciała się mną zakryć. Za mną przebiegł wielki tłum tak szybko, aż rozwiało mi włosy, bo wytworzyli tak silny wiatr.
-Ona gdzieś tu musi być!-krzyknął ktoś w tłumie, który chwilę później zniknął, noo, przynajmniej na razie.
-O co chodzi?- zapytałem z zaskoczeniem i spojrzałem na drżącą dziewczynę. Matko,jaka nagła zmiana osobowości. Normalnie mistrz.
-Przepraszam, to fani. Już pójdę, póki ich nie ma.- na jej słowa uniosłem jedną brew do góry.
-Aha, ok-rzuciłem będąc nadal w lekkim szoku. Wyszedłem z ciemnej i brudnej uliczki i zacząłem iść powoli w bliżej nieokreślonym kierunku, po prostu przed siebie. Nagle za mną wydobył się pisk tłumu, który rzucił się na dziewczynę, a obok mnie biegli kolejni pseudo-fani. Serio, co za utrapienie. Zaczynam jej współczuć. Kombinowałem, jak by tu ich odciągnąć, przecież się nie przepchnę przez te zombie. Dobra, wiem! Może nie jest to plan marzeń, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Pobiegłem szybko do jakiejś kolejnej brudnej ulicy i podpaliłem śmietnik swoją mocą na tyle, że światło od ognia było widać aż na głównej ulicy. Potem wybiegłem z uliczki z "palącą się" ręką.
-Ludzie, uciekajcie, pożar!- tłum pseudo- fanów na widok mojej ręki i ognia za mną zaczął panikować i w kilka sekund się rozbiegł, a ja złapałem dziewczynę drugą ręką za jej dłoń i zacząłem biec, szukając jakiejś tymczasowej ucieczki. Dziewczyna biegła za mną zgrabnie i szybko, mimo tego, że miała na nogach szpilki. Lekko zacisnęła moją dłoń. Chyba się bała. Rozglądnąłem się dookoła. Gdzie by tu się schować...Czekaj...Jakaś znajoma ta okolica. Walnąłem umysłowego facepalma. Przecież jestem obok mojego bloku. Bosz, co za orientacja w terenie, Hide, normalnie mistrz!
-Chodź tu, szybko...-pociągnąłem dziewczynę do klatki schodowej.
-Idę- dziewczyna weszła za mną, potykając się. Zdjęła szybko szpilki, po czym podeszła znowu.
-Eem, jeżeli chcesz, to możesz ukryć się w moim mieszkaniu, póki ten pseudo- tłum się nie rozejdzie.
-Dzięki wielkie. Jestem Shura Saphira Schnee. Chyba mnie znasz, a jak nie, to poznałeś...-odgarnęła włosy na plecy.
-Eee...Powinienem cię znać...Aaa to ty jesteś tą dziewczyną z wiadomości. Wiesz, bez urazy, ale jakoś mało obchodzą mnie plotki na temat celebrytów.-rzuciłem, otwierając drzwi od mojego mieszkania.
-Naprawdę? Jesteś pierwszą taką osobą. -czekała na zaproszenie. Wow, maniery 100 pro. Dałem jej znak, że może wejść i puściłem ją jako pierwszą do domu. Wooo, jaki gentleman normalnie...
-Pierwszą?-odłożyłem torbę na bok i zdjąłem buty, podobnie jak dziewczyna, tylko, że ona je po prostu odłożyła, bo wcześniej je już zdjęła.
-Tak, pierwszą. Wszyscy, kogo bym nie spotkała, piszczą na mój widok, co mnie bardzo denerwuje... Bardzo, bardzo...
-Bez sensu, kogo obchodzi kogoś życie prywatne. No, przynajmniej nie mnie. Nie widzę w tym nic ciekawego. Celebryta, też człowiek...Kawy, herbaty?-powiedziałem, kierując się w stronę kuchni.

<Shura?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz