piątek, 30 marca 2018

Od Ferdinanda C.D Uno


Kolejny monotonny dzień. A przynajmniej tak się zapowiadał, dopóki ktoś nie dotknął jego ramienia, aby następnie bezczelnie popchnąć go na ziemię.
Och, jak cudownie.
I oczywiście, Ferdinand wiedział doskonale, że wchodzenie w ciemne zaułki nie kończy się zazwyczaj dobrze dla niskich, pulchniejszych chłopców, którzy raczej należeli, a raczej wyglądali jakby należeli do typu bezbronnego, krzyczącego wręcz ”bierzcie mnie i bijcie” (choć czarnowłosy nie do końca do nich należał, co to, to nie), ale czasami każdy musiał przejść przez tę ciemniejszą uliczkę, by dostać się do tej jaśniejszej, czyż nie?
I tak właśnie skończył na twardej posadzce, napastowany wzrokiem i nieprzyjemnymi komentarzami przez typowych, niezbyt inteligentnych osiłków, którzy nie szczędzili mu obrazy majestatu. Ferdinandowi pozostawało tylko ciężkie wzdychanie, przewracanie oczami, bo, och, jacy oni wszyscy byli przewidywalni. „Hej, oddawaj telefon” czy „co się tak szczerzysz, wybić ci te białe ząbki” raczej nie należały do zbyt wyszukanych powiedzeń, ale przecież czego mógł się spodziewać, po mężczyznach w dresach z wygolonymi głowami. No raczej niczego dobrego, sami musicie to przyznać.
I już miał wkraczać do akcji, znudzony całą tą szopką, gdy przeszkodził mu to pewien czarnowłosy chłopak, jeszcze większy od tępych osobników, które go otoczyły. Podniósł na niego wzrok, marszcząc czoło.
Hej, wy…  — warknął chłopak, a Ferdinand ponownie przewróci oczami, bo gdzie on do jasnej cholery trafił. — Odejdźcie stąd, albo pożrę wasze dusze…
I wtedy zadziała się cała magia, mógł przysiąc, że wszystko nagle pociemniało, bo nagle na głowie superbohatera typu ”nie rób nic, obronię cię przed złem wszelakim” pojawiły się rogi, jego włosy zaczęły latać we wszelakie strony, a zza pleców wyjrzały skrzydła. W tamtym momencie Ferdinand Radke mógł tylko przełknąć nerwowo ślinę i z niemałym przerażeniem spojrzeć się na wybawcę, mając nadzieję, że nie przejmie tylko roli mężczyzn, którzy uciekli w popłochu.
A chwilę później wszystko wróciło do normy, chłopak ponownie wyglądał jak chłopak, człowiek, kij wie, kim on był, po prostu wyglądał ludzko. Przeczesał włosy dłonią, uśmiechając się zwycięsko.
Jak po maśle — mruknął pod nosem, a następnie wyciągnął dłoń w kierunku Ferdinanda, który z wielką chęcią ją przyjął. — Nic Ci nie jest? — zapytał, ale zanim mógł dostać odpowiedź zaczął oklepywać nerwowo swoje kieszenie. Frytek już po raz kolejny westchnął, rozejrzał się dookoła siebie i w końcu znalazł zgubę chłopaka. Machnął dłonią, skupiając się troszkę bardziej, a telefon chwilę później lewitował przed twarzą jego wybawcy. — To ty to zrobiłeś? Niesamowite! — Wziął komórkę, a później zrobił coś, czego, będąc szczerym, Ferdinand nie potrafił do końca zrozumieć. Ukucnął, a przecież mógł normalnie opuścić wzrok na niego, jak każdy normalny człowiek. Ale nie, lepiej jeszcze bardziej uwypuklić, że chłopak był dosyć niski, dlaczego by nie. - Skoro masz takie zdolności, powinieneś podnieść ten kosz i zrzucić im na te puste łby.
Parsknęli oboje śmiechem, a Frytek pokręcił głową i schował dłonie do kieszeni.
Miałem taki plan, choć będąc szczerym, wolałem użyć ławki, ta zawsze wzbudza większy respekt od kosza, zdecydowanie, ale równie dobrze ryzykuję przy tym krwotok z nosa, wolę tego nie nadużywać — oświadczył, uśmiechając się i nerwowo przeczesał dłonią włosy. — Dziękuję za ten jakże cudowny ratunek, nawet gdybym poradził sobie sam, jestem szczerze wdzięczny, naprawdę — dodał, parskając śmiechem i podnosząc dłonie do góry w obronnym geście. — I błagam, możesz się podnieść i po prostu opuścić na mnie wzrok, nie musisz klękać, żeby ze mną gadać, serio, nie obrazisz mojego majestatu czy coś w tym stylu — stwierdził.  — A tak w ogóle Fryderyk Radke jestem, miło mi poznać.
Zapowiadała się bardzo interesująca znajomość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz