Uśmiechnąłem się z lekką kpiną i pokręciłem głową, gdy, teraz już czarnowłosy, mężczyzna wlepił we mnie uważne, granatowe spojrzenie i wypalał właśnie drugiego już papierosa. Zawsze wielbiłem sposób, w jaki szczupłe palce obejmowały szluga, z jakim namaszczeniem go pieściły i dbały, aby przypadkiem nie upadł, czy żeby nie stała mu się krzywda. Mogłem jedynie parskać śmiechem, widząc jego reakcje i skupienie malujące się na twarzy.
— No czego chcesz? — mruknąłem w końcu, zabierając mu fajkę dla siebie, byle się zaciągnąć, perfidnie chuchnąć w eter.
— Ja cię wcale nie podpuszczam, ale nie pójdziesz do przypadkowej klasy na lekcji i nie przesiedzisz tam do końca jej trwania — odparł z uśmiechem, nachylając się nad moją osobą i szybkim cmoknięciem tymi parszywymi usteczkami, zabrał znowu fajuszkę. Zresztą i tak zostało mu tam tylko na jednego, no, dwa buszki. Początkowo tylko uniosłem brwi.
— Nivan, czy my się właśnie wracamy do czasów podstawówki? — parsknąłem z powątpiewaniem, ale mężczyzna w odpowiedzi tylko pokręcił głową. Westchnąłęm ciężko. — Myślisz, że jestem aż tak głupi?
— Nie, ale sztywny z pewnością — rzucił lekko oburzony. — Kija ci w dupie zasadzili w tej szkole?
— Co dostanę? — Bo obaj wiedzieliśmy, że potrafił przysiąść mi na ambicjach.
— Obiad.
— Obiad?
— Z Happy Mealem — dorzucił z firmowym uśmiechem numer trzydzieści cztery.
— Stoi.
Dlatego też za dobrą godzinę wparowałem do sportówki, nie licząc się nawet z konsekwencjami. Nivan został na dworze, podśmiechując się pod nosem i dokładnie obserwując moją osobę, która za chwilę zniknęła za rogiem. Przysięgałem sobie, że przepłaci to czymś więcej niż tylko przelotnymi przyjemnościami. Oczywiście o ile wypali, gorzej, jeśli wyrzucą mnie w trakcie, bo ej, ej, kto ty? Mundurek gówniarzu, won.
Miałem tylko nadzieję, że mają je podobne do tych naszych.
Dzwonek zadzwonił, zapanowała lekka panika i mogłem przysiąc, że nawet włosy mi nerwowo zafalowały, gdy bez skrupułów wleciałem do pierwszej lepszej klasy, usiadłem przy pierwszej lepszej, czarnowłosej dziewczynie, która właśnie lampiła się przez okno.
No, do momentu, gdy nie rzuciłem się na krzesło, nie założyłem nogi na nogę i nie spojrzałem na nią z lekkim uśmiechem.
— Hej, hej, co tam, jak tam? — parsknąłem, uderzając rytmicznie palcami o blat ławki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz