Szumy wypełniały moją głowę aż za bardzo. Już byli zbyt blisko, ale coś zwróciło ich uwagę w kierunku wyjścia z uliczki. Bardzo chciałam również tam spojrzeć, jednak ból mi nie pozwalał ruszyć się chociaż o krok. No po prostu nie i tyle. Może nie usłyszałam wybuchu, który nastąpił chwilę później, ale poczułam tą falę uderzeniową. Jeden z oprawców wylądował też na ziemi. Zaraz po nim jego kolega. Chyba wymienili między sobą kilka zdań, a później zmyli się może tylko odrobinę w pośpiechu. Nie musiałam zgadywać, kto był moim wybawcą, rycerzem na “wybuchowym koniu”. Przez głośniejszy, bardziej uciążliwy pisk w mojej czaszce zostałam zmuszona, żeby chwilowo zamknąć oczy do granic możliwości. Drgania podłoża upewniły mnie w przekonaniu, że ktoś się zbliżył. Tak, może i nie słyszałam, może i słabiej widziałam w tym stanie, ale czucie miałam znakomite. Zmusiłam się do otworzenia oczu. Przede mną kucał blondyn, którego to ja wcześniej uratowałam. Teraz role się odwróciły. To ja zostałam magicznie ocalona przez niego. Moje wcześniejsze domysły okazały się prawdziwe co do osoby, która przepędziła bandę przygłupich łysych głów. Bardzo chciałam usłyszeć, co mówił do mnie chłopak, ale jak wielkie te pragnienie nie było, ja nie mogłam słyszeć w tamtej chwili nic oprócz przeraźliwego dzwonienia. Pozostało mi więc tylko patrzeć na niego i odliczać sekundy, aż faza ustąpi. Poczułam, jak chłopak chwyta moje dłonie w swoich, zmuszając jednocześnie do spojrzenia na jego szkarłatne oczy. Później wzrok padł na usta. Powoli się poruszały, jakby chciał mi coś przekazać. Udało mi się rozszyfrować całe zdanie, że już wszystko w porządku. I tak było, bo kilka sekund później cały ból, dzwonienie i czym tylko mnie pani bozia obdarowała w nagrodę za moje moce, zniknęło jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. Mogłam odetchnąć z ulgą.
- Przestało.. - powiedziałam cicho, nie spuszczając wzroku z blondyna, który szybko puścił moje dłonie. Swoją drogą, jego ręce były ciepłe i jednocześnie trochę zniszczone. Te drugie to pewnie przez wybuchy, które wywoływał. Ciepłe były możliwe z tego samego powodu, ale wolałam myśleć, że on miał po prostu ciepłe dłonie, tak, jak niektórzy mają je po prostu zimne.
- Nie jestem, aż takim skurwielem by pozwolić kobiecie cierpieć. - Fuknął, zaraz się podnosząc, zostawiając mnie samą wciąż na ziemi. - Posługujesz się czarną magią z zakonu Rosuto i to skutki uboczne, mam rację? - Jedna z jego brwi powędrowała do góry, a spojrzenie, pełne jakiegoś uczucia, którego nie mogłam zgadnąć, bacznie obserwowało, utkwiło w mojej skromnej osobie.
- Tak, zgadza się. Niestety lub stety. Mam tego pecha, że nie wiem, kiedy, jak długo i o jakim nasileniu dostanę ataku po użyciu mocy. Dlatego staram się nie używać mocy bez potrzeby - westchnęłam, wstając i otrzepując ubranie z ziemi. - Dzięki za ratunek. Naprawdę, gdybyś się nie zjawił, znowu musiałabym jej użyć i potem znowu przez to przechodzić. Dziękuję - dodałam, uśmiechając się ciepło.
Skinęłam ledwo zauważalnie głową, gdy wymijałam chłopaka. Mój telefon, a raczej to, co z niego zostało po zmiażdżeniu i zdeptaniu przez tamtych typów, leżał na chodniku, rozpaczliwie błagając o szybką i bezbolesną śmierć, bo uratować się go już nie dało. Zebrałam resztki, bo jego obecny stan nie był już obejmowany gwarancją. Przesypałam odłamki w dłoniach. Nie wiem, czy rodzice będą chcieli dać mi kasę na nowy. Pozostało mi więc tylko jedno.
- Co do tamtych pieniędzy… Jeśli to nadal aktualne, jednak bym je przyjęła - odwróciłam się na pięcie w stronę blondyna, z niezręcznym uśmiechem. - Oczywiście wszystko oddam! Co prawda w ratach i nie od razu, ale co do grosza, wszystko zostanie zwrócone- dodałam szybko.
<Kashim?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz