środa, 21 marca 2018

Od Nairy C.D Kashim


Zwiększyłam prędkość, mocniej przebierając nogami, co jakiś czas zerkając, w jakiej odległości biegnie ode mnie mój niespodziewany rywal. Nie zakładałam, że tego dnia ktokolwiek jeszcze pojawi się na bieżni, ale widać ładna pogoda zachęciła do wyściubienia nosa z mieszkań i pokoi w akademiku.
Rywalizacja szła dosłownie łeb w łeb, gdy któreś z nas zaczynało przyśpieszać, od razu drugie dawało mu do wiwatu. Zdecydowanie mogłam do tego przywyknąć, uczucie pędu samo w sobie stanowiło ważną rzecz w mojej marnej egzystencji, ale ta nutka adrenaliny, niesłabnące zainteresowanie przeciwnikiem... Doznania na całkowicie nowym poziomie, zaczynałam żałować, że przywykłam do samotnych biegów, bez zbytniego rozdrabniania się na partnerów czy rywali.
Powoli zaczynałam się pocić, delikatny wiatr świszczał w uszach, ale cały wyścig był tego zdecydowanie wart. W końcu udało nam się zrównać, żeby zaraz chłopak odpuścił, jakby zbierając siły na coś szczególnego. Nie musiałam długo czekać, żeby moim oczom ukazał się spory, betonowy mur, którego pokonanie nie sprawiło mi większej trudności. Nie omieszkałam posłać oczko w kierunku mojego gotującego się ze złości rywala. Już chwilę później dawaliśmy z siebie wszystko, praktycznie zapierdalając wybraną ścieżką, byle tylko jako pierwszy dotrzeć na metę.
Byłam prawie pewna, że połknęłam muchę, ale linia końcowa widniała już na horyzoncie, dlatego dałam z siebie wszystko, zaciskając zęby, ignorując ból zmęczonych i nadwyrężonych mięśni, bo jednak dawno nie starałam się biec aż tak szybko, ale dotarłam.
Ramię w ramię z chłopakiem. Wyprostowałam się, bez patrzenia na niedoszłego przeciwnika, zaczynając się od razu rozciągać. Wolałam zrobić to bez żadnej przerwy, uspokoić pędzące serce, zanim zacznę w ogóle być w stanie wyartykułować coś, nie dysząc jak zarzynane zwierzę. Zrobiłam kilka skłonów, kilkukrotnie koci grzbiet, dałam odpocząć nogą i w głowie wymieniałam kolejne rzeczy do zrobienia. Powrót to mieszkania, przebranie się ze spoconych dresów, szybki prysznic, opicie się wodą, zjedzenie czegoś dobrego.
Zerknęłam kątem oka na chłopaka, który nadal kręcił się w pobliżu. Uśmiechnęłam się do niego, wyjmując z leżącego w pobliżu na ziemi mojej torby butelką wody. Upiłam łyk i rzuciłam nastolatkowi, ze zgryźliwym, ale usatysfakcjonowanym uśmiechem.
Dobrze biegasz — zagaiłam, przyglądając się mu. Nieco niższy ode mnie, ale o zjeżonych, jasnych włosach, szerokich ramionach i przede wszystkim te oczy, te dzikie oczy, które sprawiały, że zaczęłam się zastanawiać z kim mam w ogóle do czynienia.
Nie widziałam cię już gdzieś? — rzuciłam, bo jedna skądś znałam te oczy, może mignęły mi kiedyś na szkolnym korytarzu? Chłopak wydawał się być na tyle wysportowany, żeby idealnie nadawać się do sportówki naszej. — Nana jestem — wyciągnęłam rękę na powitanie, uśmiechając się nieco szerzej, zanim ponownie wzrokiem napotkałam te dziwne oczy, tracąc całą pewność siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz