sobota, 17 marca 2018

Od Nairy

Wszystko mnie, kurwa, bolało, ale zdecydowanie najbardziej irytującym elementem codziennego, łazienkowego narzekania były te piekielne migreny. Spotkania sam na sam z lustrem na godzinę każdego dnia zaliczało się wręcz do prywatnego rytuału, ponieważ ptasie gniazdo same się z głowy usunąć nie potrafiło, a zdecydowanie wolałam walczyć z nieujarzmionymi włosami, aniżeli zastanawiać się, którą tabletką przeciwbólową rzucić o ścianę najpierw. Załkałam cierpko, szczotką ciągnąc po szczególnie upierdliwym kołtunie, który sam z siebie pojawił się w ciągu ledwie paru godzin snu. Co ja, kurwa, robiłam na tym łóżku? Nie uwierzę, że kręciłam się jakoś strasznie, a każdego poranka wizja pojawienia się czegoś w rodzaju afro stawała się coraz bardziej zatrważająca.

Po odbębnieniu wszystkiego, wywaleniu połowy moich, bądź co bądź szczupłych, funduszy na odrobinę nowego specyfiku do włosów, obfitym spryskaniu się perfumami, mogłam już w spokoju wyjść pobiegać.

Oczywiście, że potknęłam się o stojący w pokoju karton. Całkiem niedawno udało mi się przeprowadzić, powiedzmy. Z poprzedniego mieszkania wywalili mnie dosyć szybko, a ja wolałam podkulić ogon, niż tłumaczyć, że tym razem czek nie przyszedł na czas i raczej nie przyjdzie, bo harowałam jak wół i nie moja wina, że pracodawca wychujał mnie ze zleceniem.

Cóż, zdarza się przecież najlepszym, ale moja w tym głowa, żeby drugi raz kanciarz poczuł na własnej skórze, jak to jest, gdy się umów właściwych nie dotrzymuje, tylko paple coś o nadmiernych kosztach. Energicznie wskoczyłam w trampki, złapałam w locie butelkę z wodą mineralną, upiłam łyk wody, popijając losową, gorzką tabletkę na ból głowy i już mogłam pędzić. Złapałam za sportową torbę i skierowałam się prosto na szkolne boisko, obserwując jak słońce leniwie wychyla się zza horyzontu. Zawsze wolałam skoczyć na bieżnie wcześniej, kiedy jeszcze większość osób spała, żeby móc pobiegać w spokoju, bez irytującego towarzystwa, która rozpraszałoby mnie w ciągu biegu.

Już po chwili w spokoju drałowałam błogie kilometry, czując pęd ruchów, bawiąc się kolejnymi sposobami na odpowiednie ułożenia ciała, nieco bardziej pochylona pozycja, lądowanie i wykonywanie kroku na odpowiedniej części stopy, to wszystko miałam rozpisane w umyśle, ale najczęściej po prostu biegłam jak głupia, ciesząc się świętym spokojem.

I wtedy ktoś zaczął biec obok mnie, na równoległej ścieżce, jak tu nie przyjąć wyzwania i nie spróbować się nieco pościgać?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz